Kucnąłem przed Jeremiel'em.
- Musisz się uspokoić - mówiłem łagodnym głosem. Jeśli zaraz mi spanikuje (a chyba był tego bliski) to będzie jeszcze gorzej, i z nim, i ze mną. - Będzie dobrze, to nie jest trudne. Pomogę ci - położyłam mu ręce na barkach. Spojrzał na mnie z nieco spokojniejszą miną, chociaż w jego oczach dalej widziałem to samo przerażenie co na początku. - Anioły chyba są po części ludźmi, co nie? - cóż, nie byłem tego pewny, ale chyba każda paranormalna postać, która wygląda jak człowiek musi nim być w jakiejś części, prawda? W końcu pochodzimy od tych samych przodków; dobra, kłamie, bo czuje, ze zaraz i ja spanikuje. Co ja z nim zrobię? Nie zabiorę pod wodę, nie umie oddychać, a nawet gdyby udało mi się zrobić z wody maskę z tlenem, wyrzucą mnie, jeśli przyprowadzę człowieka. Nie ważne czy wcześniej był aniołem.
- Nie jestem pewny - powiedział z lekko drżącym głosem. - My nie śpimy, nie jemy... nie mamy takich potrzeb - i znowu ten strach. Delikatnie się uśmiechnąłem.
- To się nauczysz. Po którymś skręcie żołądka będziesz wiedział, ze musisz zjeść, a po którymś zmęczeniu i wylądowaniu na środku ulicy nauczysz się, że musisz spać - mówiłem dalej. Chłopak powoli się uspokajał, mimo iż był bliski szału. Po części go rozumiem. Sam bym zwariował, gdybym nagle nie mógł się przemienić w syrenę i żyć wśród swojej rodziny, w moim środowisku, z tym, że ja rozumiem bycie człowiekiem i może bym sobie poradził. - Tylko nie panikuj. Mieszkasz gdzieś? - zapytałem.
- Tak. Nie. Chyba. Nie wiem - zaplątał się, a na twarzy znów miał wymalowany strach. Milczałem pozwalając mu dojść do siebie. Kiedy to zrobił powiedział, że kiedyś coś wynajął, tak dla pozorów.
- Dobrze. Pójdziemy tam - powiedziałem wstając.
- Teraz?
- A jak się czujesz? - chwilę milczał.
- Brzuch mi coś skręca, a nogi pieką - westchnąłem. Kazałem mu tu poczekać i się nie ruszać, aby odpoczął. Sam zaszedłem do przypadkowego sklepu z jedzeniem, gdzie zamiast kupić miętówki dla Rebeci, kupiłem dwie bułki i kabanosy. Oddałem wszystkie swoje oszczędności; w końcu nie za dużo ich miałem. Raczej tylko co parę monet w garści. Z kupionym jedzeniem wróciłem w miejsce, gdzie zostawiłem Jeremiel'a. Siedział tam z wyprostowanymi nogami i głową opartą o mur. Wyglądał nieco jak chory człowiek, który zaraz miał odejść z tego świata. Usiadłem obok niego dając mu jedzenie.
- Zjedz to i poczujesz się lepiej - spojrzał na mnie. Był blady jak trup, ale wziął do ręki bułki. Najpierw uważnie się przyjrzał, a potem zaczął jeść. - Pójdziemy do ciebie. Weźmiesz prysznic, opatrzymy ci rany i coś się wymyśli. Ale dzisiaj to raczej pójdziesz spać, żeby odpocząć, a ja wrócę do ciebie rano - nie chciałem mu mówić, że już dawno powinienem być w swoim podwodnym świecie, nie chciałem go jeszcze czymkolwiek martwić. Gdybym ja stracił ogon, też był bym bliski szału. Miałem zamiar zostać przy nim do nocy, a kiedy będę miał pewność, że zasnął, wrócić do siebie, opowiedzieć wszystko dla tych, którzy powinni i MOGĄ wiedzieć, by rano wrócić do chłopaka i pomóc.
<Remiel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz