sobota, 26 sierpnia 2017

Od Remiela CD Davida

Stał niczym marmurowy posąg. Żar skutecznie powstrzymywał go napieraniem na barierę. Musiał znaleźć coś co przerwie obręcz. Dyskretnie rozglądał się za czymkolwiek użytecznym, w czas gdy ludzki pomiot gadał od sensu. Wyciągnął z kieszeni coś co wyglądało jak średniej wielkości złote jajo z runami. W tym właśnie momencie sędziwa drabinka urwała się i uderzyła prosto w chłopaka, zaskoczony runął jak długi, nadziewając się na ogień. Krzyknął. A niech się smaży. - pomyślał nieżyczliwie. Znów mógł rozwinąć złożone skrzydła. Wyszedł z kręgu. Mimo rany na wysokości brzucha, brązowooki przekręcił jajko, a ono zabłysło. Anioł również. Złapał się za pierś, pierwszy raz czuł jak ktoś wyrywa z niego łaskę. Ten ucisk, ból... Jakby niewidzialna ręka robiła mu gastroskopię i wyszarpywała wnętrzności. Kolana lekko się pod nim ugięły, ale oczy płonęły niczym żywy ogień jak u salamander. Zrobił chwiejny krok i z całej siły nadepnął na jajko oraz na dłoń zaciśniętą wokół niego. Chrupnęły połamane kości, a metal pod jego nogą sprasował się jak pieniądz na szynach. Remiel odzyskał oddech, nagle bombardowany pociskami z anielskiej stali. Widocznie wściekły poderżnął gardło niebieskowłosemu jednym ze skrzydeł, akie ukazały się na jego plecach. Krew pobrudziła chodnik, a przeciwnik upadł. Spojrzał na tego drugiego, pod jego nogami. Nadal przydeptywał zmiażdżoną rękę. Na twarzy czarnowłosego nie było widać strachu a nienawiść, głęboką i ostrą. Położył dłoń na jego głowie, nie zdążył nawet krzyknąć nim struny głosowe i sam ich właściciel spłonęli. Został tylko czarny szkielet w wygniecionych i poplamionych szmatach. Odwrócił się i zrobił dwa kroki, wyglądając z zaułka. Nagle runy znów zabłysły, a archanioł się odwrócił. Jego oczy zwęziły się w momencie gdy zobaczył biało błękitną wstęgę z każdej rany prowadzące prosto do dziwnego jajka z runami. Samo się naprawiło? Wróciło do poprzedniego stanu? Cholera. Jak mógł zignorować nawet te małe rany? Idioto... Żyjesz setki, eony lat i zapominasz o takich rzeczach? Wydał z siebie zduszony jęk, gdy nagle jego ciałem szarpnęło.
- Moja łaska... - wykrztusił.
Kolejne szarpnięcie. Jego ciałem wstrząsnął dreszcze. Opuszczało go... Wszystko. Upadł na kolana, a później zemdlał nim twarz dotknęła bruku.
Przebudził się dwie minuty później. Czuł zimno podłoża. Podniósł się ociężale. Dotknął swoich pleców. Nic tam nie było. Jedyne co po nich zostało to purpurowy tatuaż na plecach. Został człowiekiem? Stracił moc... Skrzydła... W końcu kimże jest anioł bez jego najcenniejszych atrybutów? Jeśli ma ludzkie ciało jak on, zostaje przyziemnym. Fajnie byłoby nim być gdyby nie to że on... nie przeżyje jednego dnia. Taka jest prawda. Nie poradzi sobie. Nie rozumie człowieczeństwa. Nigdy nim nie był. Jest bezradny i... Oni potrzebują jedzenia, picia, ubrań... pieniędzy... a on nie umie zarabiać, bo nie zna się dosłownie na niczym. Ta perspektywa go... przerażała. Bardzo przerażała. Stracił kontakt z anielskim radiem, zmysły... podstawionego pod nos skrzydlatego nie rozpozna. Nie wiedział co to znaczy być Kehrseite. Musi znaleźć Davida. Później będzie panikować. Później.
Teraz to jego ulubione słowo.
Podniósł lekko zakrwawione jajko i schował do kieszeni. Nigdy nie był w takiej czarnej dupie... Ale nie może być tak źle, prawda? Prawda? Gdyby wtedy, zabrał ich oboje zamiast strugać wariata... ale nie... Po co? Wielki pan świetlisty się znalazł...
Wyszedł z zaułka i rozejrzał się. Pod swoim własnym adresem rzucał obelgi przez całą drogę, gdzie dupa wołowa to przy nich komplement. Znalazł go. Na szczęście. Z ulgą stwierdził, że nic mu nie jest. Na uwagę chłopaka, pokręcił głową.
- Krew nie przestaje płynąć. - powiedział jednak pod spokojnym głosem kryła się nutka niedowierzania. - Idziemy stąd, tu nie jest bezpiecznie.
Złapał go za przedramię i pociągnął  między blokowiska. Zaczął biec.
- Dlaczego nie polecimy? - zapytał tryton, a archanioł nagle wydał się rozzłoszczony.
Skręcił w kolejną uliczkę.
- Bo mi je odebrano. Odebrano mi coś co nazywamy Łaską. Boską moc. Jestem teraz człowiekiem.
Szybko się męczył, nie potrafił poprawnie oddychać, miał dziwne uczucie w żołądku i bolały go nogi po przebiegniętych kilku uliczkach, ponadto krwawił. Uciążliwa była rana na prawym ramieniu. Czyżby utknął tam pocisk?
Oparł się o mur, oddychając ciężko.
- Bycie człowiekiem jest do kitu. - stwierdził osuwając się i siadając na ziemi.
Po chwili dopiero jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
- Boże drogi w Niebiosach, jestem człowiekiem!
Spojrzał na Davida z kompletną zgrozą na twarzy. Nie wiedział co ma robić. Głos w jego umyśle zaśmiał się szyderczo. "Tak to już jest, gdy zdasz sobie sprawę, że tym razem to nie ty rzucasz kości". Remiel nigdy nie był zdany na kogokolwiek, a teraz... Toż on nawet sobie kanapki nie potrafiłby zrobić! Wstyd! Być tyle wśród ludzi i nie interesować się ich życiem.
- Ja... Nie umiem...
... Być jak oni.

David?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Sasame Ka z Ministerstwo Szablonów
CREDITS
Art Texture1 Texture2