Głód. To właśnie było pierwsze słowo jakie cisnęło mi się na usta. Pamiętam, że to było też pierwsze moje uczucie. Tak, najpierw był głód. Potem przyszła pustka, a po niej chłód i ciemność. Jedynie te dwa ostatnie były przyjemnie orzeźwiające. Wokół mnie nie było nic poza paroma gwiazdami lśniącymi na niebie, które były jednak za daleko by rozjaśnić noc. Dookoła mnie jedynie kilka drzew, a dalej bezkresne pola. Głód zaczął dawać mi się we znaki. Kiedy moje nozdrza połaskotał przyjemny, delikatny zapach krwi pulsującej w żyłach i świeżego mięsa nie mogłem się powstrzymać. Zapach kusił i wzywał, a ja niewiele myśląc popłynąłem za nim. Na jednym ze wzgórz stał stary dom, w kilku oknach paliło się światło. Słyszałem kłótnie, nie spodobało mi się ani jedno, ani drugie. Znowu zapach, tym razem bardziej natarczywy, spojrzałem w jego kierunku. Pierwsze co zobaczyłem to polana oświetlona światłem księżyca. Płynęła tam rzeka otoczona kamieniami przez co jej dno nie było zamulone, a woda przejrzysta. Łąka była usiana, o tej porze zamkniętymi, kwiatami w wielu barwach. Rzekę przecinał most, który łączył drogę prowadzącą do posiadłości z tą prowadzącą w las. Mogą uwagę w tamtej chwili dużo bardziej przykuł chłopczyk siedzący na brzegu, miał na oko jakieś dziesięć lat. Nie było tu niczego co rzucałoby wystarczająco duży cień dla mnie, więc podszedłem najzwyczajniej w świecie jak zwykły człowiek, no może trochę ciszej. Kiedy stałem obok apetyczny zapach był tak mocny, że ledwo powstrzymałem się żeby nie rzucić się na niego. Usiadłem, dzieciak dalej mnie nie zauważył.
- Nie uważasz, że niebezpiecznie siedzieć samemu w nocy tak daleko od domu? – zapytałem
Mały od razu zerwał się na równe nogi i spojrzał na mnie. Uniosłem brwi w niemym pytaniu.
- Jesteś wampirem? – zapytał zdenerwowany.
- Nie – odparłem krótko.
- Nie masz odbicia, także chodzisz sam po ciemku i nie słyszałem nawet jak usiadłeś obok, a no i nie rzucasz cienia – pochwalił się piękną umiejętnością analizy.
- Owszem – nadal nie zamierzałem się rozgadywać.
- Skoro nie jesteś wampirem, to czym? Na pewno nie człowiekiem – powiedział wolno cofając się w stronę ścieżki.
- Wampiry to przy mnie przemili wędrowcy, zapewniam Cię – powiedziałem także wstając.
Chłopczyk puścił się biegiem w kierunku domu, ale ja szybko zmieniłem się w jego cień. Zatrzymałem go. Zaskoczony chłopak ruszył spacerkiem w kierunku lasu. Nie mógł nic poradzić na to, że kontroluję jego ruchy, chciał iść w kierunku domu, ale mimo przerażenia musiał podążać wesołym truchtem, w kierunku lasu. Kiedy już zniknęliśmy w gęstwinie, gdzie mrok spowijał wszystko w około w końcu mogłem dać się ponieść. Odrzucić głód. Moje poprzednie ciało samo zaczęło się zmieniać w to czym byłem, w to czym jestem. Czułem wewnętrzną potrzebę wyżycia się. Zawarczałem groźnie, a zaskoczony chłopak cofnął się dobijając plecami do drzewa. Jego strach był tak żywy. Tak wyczuwalny. Przez tę chwilę miałem idealną kontrolę nad nim i bardzo mi się to podobało. Powaliłem go na ziemię, mimo próby ucieczki. Zatopiłem ostre zęby w jego szyi, wygryzając krwawy ślad na całym barku. Przerwałem na chwilę oblizując pysk. W tej chwili coś zwaliło mnie na ziemię, czułem jak narasta we mnie złość. Wstałem i zobaczyłem młodego mężczyznę o czarnych włosach i niebieskich oczach. Korzystając z tego, że na chwilę mnie ogłuszył zaczął strzelać do mojej ofiary, która schowała się za drzewem. Rzuciłem się wściekły w jego kierunku. Nikt nie będzie przerywał mi posiłku. Niestety dziwak z zaskakująco dużym arsenałem broni zorientował się, że go atakuję, wyminął mnie zgrabnie i kopnął w kierunku mojej niedoszłej ofiary. Połamałem przy tym kilka drzew, które runęły na ziemię. Czarnowłosy wyszedł do światła księżyca, które w tej sposób uzyskał, ale chyba nie był świadomy, że to uratowało mu życie. Poczułem ukłucie w boku. Wiecie, coś jak ukąszenie pszczoły, nic szczególnego. Spojrzałem na to i zauważyłem strzałę wbitą w to miejsce. Mój organizm szybko pozbył się strzały, ale ja mimowolnie zmieniłem się w tą słabą powłokę służącą mi za kamuflaż. Kichnąłem i wytarłem nos z lepkiej cieczy.
- John? – zapytał zdezorientowany napastnik.
- Pudło – warknąłem wstając bez najmniejszego problemu.
Ruszyłem na niego biegiem, jednak znów wykonał unik.
- Czym ty jesteś? Dlaczego wyglądasz jak John? – nie tracił czujności, a mimo to był zszokowany tym co się stało.
- No właśnie, ja tylko tak wyglądam, nic więcej – odparłem ponawiając atak, tym razem dłonią zmienioną w pazury przeciąłem mu bok, zostawiając tam długa szramę. Oblizałem krew z ręki i zacząłem nieco się zmieniać. Stałem się nieco wyższy.
W tej chwili mój przeciwnik był w stanie tylko stać i patrzeć na mnie przerażonym i zaskoczonym wzrokiem.
- Masz szczęście, że mam uczulenie na srebro – powiedziałem i zaśmiałem się radośnie.
Zignorowałem go i ruszyłem do swojej ofiary. Dzieciak nadal siedział wciśnięty w drzewo. Wróciłem do swojej postaci i już miałem zamiar ponownie ubrudzić zęby jego krwią, ale poczułem znowu to głupie uczucie. Kolejne bełty. Zignorowałem to, bo mój organizm szybko usunął intruza. Wgryzłem się jeszcze raz, jednak znów przerwał mi powrót do postaci człowieka. Musiałem wgryźć się tępymi zębami, co prawdopodobnie bolało, bo chłopczyk zakwilił cicho. Wcześniej nawet nie pisnął. Uśmiechnąłem się żując jego zakrwawioną tkankę. Przełknąłem ją i wtedy poczułem, że mój instynkt wręcz dzwoni, jak gdyby ktoś uderzał o wielki gong. Złapałem go i rzuciłem się w bok. W miejscu gdzie przed chwilą siedzieliśmy był zatknięty wielki topór. Spojrzałem przez ramię, ale za późno o ułamki sekund na zrobienie uniku. Moją klatkę piersiową przebił topór, a w głowę trafił mnie bełt kuszy. Uczucie było podobne do skurczu. Uśmiechnąłem się, co w porównaniu z wielką ilością krwi na mojej twarzy musiało wyglądać przerażająco. Po chwili oba narzędzia same wypadły z mojego ciała i nie było po nich najmniejszego śladu, tak samo jak po krwi.
- Jesteś bardziej upierdliwy niż myślałem – rzuciłem do niego. Kolejny topór przyszpilił mnie do drzewa.
Podniosłem wzrok, ale przede mną stał teraz także postawny mężczyzna. Kichnąłem, kiedy wbił we mnie kilka srebrnych bełtów. Poczułem jak coraz więcej mięśni mi drętwieje. No tak. Reakcja alergiczna. Jeśli mam w sobie za dużo srebra nie mogę go usunąć tak szybko jakbym chciał. Kiedy poczułem srebro także w okolicach serca i gardła straciłem przytomność. Moje ciało automatycznie zmieniło się w cień, by mnie bronić. Kiedy się obudziłem po prostu siedziałem po środku zakrwawionej łąki razem z moją niedoszłą ofiarą. Dzieciak był przerażony i cały ubrudzony krwią. Czułem jego strach i, co bardzo mnie zdziwiło, od razu wiedziałem co trzeba zrobił. Przytuliłem go mocno, a on po prostu się rozpłakał. Długo musiałem go uspokajać, tak samo długo czekałem, by dowiedzieć się, co wtedy się wydarzyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz