- Rozumiem, że ja mam otworzyć - wycharczałem niezadowolony.
Tak, stanowczo musiałem się czegoś napić przed otwarciem tych cholernych drzwi. Spod koca odpowiedział mi cichy pomruk i drobne ciało zsunęło się ze mnie wracając na swoją połowę kanapy. Zawsze spaliśmy w dość śmieszy sposób. Codziennie inaczej. Ktoś kto nas nie znał - czyli każdy - mógł sobie pomyśleć, że jesteśmy parą z długo trwałym stażem i w sumie po części miałby rację. Zsunąłem się z kanapy wstając. No tak, przecież z piciem musiałem zaczekać aż wstanie Andy. Nie miałem wyjścia i nie mogłem odwlekać otwarcia drzwi. Kolejne pukanie rozległo się, kiedy miałem otworzyć drzwi. Otworzyłem je gdy ucichło, idealnym w tym momencie. Złapałem zdezorientowanego człowieka za rękę i wciągnąłem do środka, od razu zamknąłem za nim drzwi.
- Czego? - warknąłem.
W wynajętym przez nas mieszkaniu panowała prawie idealna ciemność. Jedynie seledynowe zasłony przepuszczały lekkie, seledynowe światło. Nie miałem zamiaru psuć tej idealnej atmosfery przez wpadające do środka światła, kiedy drzwi pozostaną otwarte, dlatego wolałem by gość po prostu wszedł do środka. Nie miałem czasu mu tego wyjaśniać, więc załatwiłem to szybkim szarpnięciem. Patrzył na mnie chwilę dość niepewnie, a potem wysunął dłoń z czerwoną kopertą. Lekko zdobioną czarnymi wzorkami.
- I po to musiałem wstawać w środku dnia? - zapytałem zrezygnowany.
Mężczyzna milczał. Otwarłem kopertę. Nie miałem problemu z widzeniem w ciemnościach, co było raczej zrozumiałe przez tryb życia jaki prowadziłem. Rozłożyłem gruby papier, który znajdował się w środku. Pierwsze zdanie napisane pięknym, odręcznym pismem, już wpłynęło na moje nerwy. Nie lubiłem gdy ktoś traktuje mnie przedmiotowo albo drugorzędnie.
"Dla Andreasa Smitha i jego demona.Tak brzmiała wiadomość. Podrapałem się po karku, przeglądając w głowie listę osób, którym podpadliśmy w Waszyngtonie, raczej nie była długa, a większość osób, które chciałyby zemsty nie wysyłałyby listu, tylko po prostu wpadłaby tu z karabinem maszynowym. Reszta nie była na tyle ogarnięta, by poznać nasz adres. Westchnąłem ciężko. Objąłem mężczyznę, który dostarczył mi list, ramieniem i poprowadziłem w kierunku salonu. Kiedy ja myślałem, on błądził wzrokiem tak, by zgrabnie mnie omijać. Przestępował z nogi na nogę zniecierpliwiony. Chciał już stąd uciec. Kiedy tylko zwróciłem na niego uwagę pobladł. Czułem wyraźnie jego strach, uśmiechnąłem się lekko.
Smith, mam dla was ofertę nie do odrzucenia. Wy, ja, Port Reagan-National, godzina 22.00. Nie lubię spóźnialskich.
Przyjaciel"
- Nie ma się czego bać - zapewniłem.
Jednym mocnym pchnięciem posłałem go na podłogę w salonie. Uderzył głową w kant stołu, stracił przytomność, ale jeszcze oddychał. Nie zamierzałem mu przeszkadzać w leżeniu, dlatego przeszedłem nad nim i usiadłem na kanapie.
- Andy, poznajesz to pismo? - zapytałem podsuwając mu kartkę.
Kupka koca długo była w bezruchu, jakby nie zamierzała nawet na to spojrzeć, ale w końcu blada dłoń wciągnęła ją pod koc.
- Nie kojarzę - padło cicho po chwili.
- Masz zamiar tam iść? - zapytałem zabierając list, który znów został wysunięty poza koc.
Usłyszałem ciężkie westchnienie. Andy nie cierpiał podejmować decyzji na pusty żołądek i będąc niewyspanym. Teraz się to kumulowało. Podniosłem spodnie z ziemi - najlepiej spało się nam obu w samej bieliźnie - i wsunąłem do ich kieszeni list, zaraz później znowu znalazły się na ziemi.
- Jeśli chcesz możesz zjeść tą kanalię, która raczyła się do nas dobijać - powiedziałem wiedząc, że to poprawi mu humor.
Koc chwilę się ruszał, aż w końcu wyjrzała spod nieco zaspana twarz Andreasa. Rozejrzał się dookoła, a ja wskazałem na mężczyznę leżącego na ziemi. Uśmiechnął się rozmarzony widząc go.
- Daj mi koszulkę - powiedział wystawiając po nią rękę.
- Wstydzisz się? - zapytałem lekko zaskoczony.
- Zimnooo - bąknął lekko urażony.
Spojrzałem na podłogę, jednak nie zauważyłem tam przedmiotu, który mnie interesował. Wstałem, przeszedłem pod szafę, gdzie leżał jeden z plecaków, które były prawie bez dna. Jeden z nielicznych magicznych akcesoriów, który serio nam się przydawał. Załamywały przestrzeń w małym stopniu przez co mieściły sporo bagażu, a ciężar się prawie nie zmieniał. Wymyślono je już bardzo dawno temu, a nasze były jednymi z pierwszych modeli, dlatego już prawie sypały się w rękach. Musiałem chwilę w nim pogrzebać żeby wyciągnąć koszulkę Andyego. Zawsze wrzucał je prawie na samo dno. Rzuciłem mu prostą czarną bluzkę z długim rękawem, założył ją pod kocem i skulał się z kanapy. Podwinął od razu rękawy. Patrzył zadowolony na nieprzytomnego mężczyznę. Mi także, dzięki jego apetytowi, napłynęła ślina do ust.
<Andy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz