poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Kaneko C.D Sakuro-chan

 Utraciłam przytomność z powodu nagłego bólu  całego ciała, która przez moją kocią głupotę mnie ukarała nawet we śnie, ponieważ nie mogąc się powstrzymać pobiegłam za motylkiem oddalając  się od właściciela, a to mnie zgubiło, bo wtedy  kontrakt zawarty z  Sakuro-chan, po prostu mnie ukarał, za nie posłuszeństwo,  które powinnam przestrzegać jak swego życia !No cóż, stało się! Cierpiałam niemiłosiernie, lecz tylko chwilkę, ponieważ ból znikł tak jak inne nie przyjemne  rzeczy, które odczuwałam we śnie. Dzięki temu, po chwili  odzyskałam przytomność i się obudziłam lekko się podnosząc oraz zamieniając się z powrotem w dziewczynkę. Właśnie wtedy tak energicznie i nagle  Sakuro-chan mnie mocno przytuliła mówiąc mi do ucha troskliwym głosem :
~~~~
 Jak się cieszę, że nic ci nie jest... 
~~~~ 
Po jej troskliwych słowach, które wypowiedziała pod nosem i rozejrzeniu się ,uświadomiłam sobie że jesteśmy już w domu oraz że  przez ten czas, gdy byłam nieprzytomna Sakura martwiła się o mnie i opiekowała się mną. Na pewno przez ten okres czasu bardziej cierpiała niż ja we śnie, wiec ten fakt strasznie mnie zasmucił że zaczęłam we łzach  żałować wszystkiego co zrobiłam, a nawet po chwili zaczęłam płakać przepraszając za wszystko Sakure. Na szczęście Sakuro-chan, przyjęła moje przeprosiny i   puszczając mnie z uścisku, pogłaskała mnie pogłowie żeby mnie  rozweselić,wtedy trochę jej się udało, lecz tylko trochę, ponieważ  zauważyłam że  jej ranny krwawią i to mnie zaniepokoiło, wtedy oczywiście  szybko zareagowałam i podeszłam do niej,oznajmiając bardzo zmartwiona   mojej  ukochanej Sakuro-chan o jej ranach, które niepokojąco krwawiły, wtedy Sakura po tej informacji  na początku lekko mnie uspokoiła, a po chwili  prosiła mnie o pomoc, którą od razu ode mnie dostała! Dzięki  mojej małej pomocy Sakuro-chan się opatrzyła, a jak  jej rany zostały opatrzone, położyła się do łóżka, na które mnie, po chwili zapraszała proponują małą drzemkę, wtedy bez marudzenia się zgodziłam, wchodząc do łóżeczka, kładąc się obok Sakuro-chan,  Bo przecież  mała drzemka nie zaszkodzi nam, a nawet należała nam się, wiec przytulone do siebie na łóżeczku   ucięliśmy sobie drzemkę, która okazała być bardzo przyjemna. 
 Niestety to była krótka drzemka, ponieważ zostaliśmy obie obudzone telefonem Sakuro-chan, który nagle  zaczął dzwonić na szafeczce. Oczywiście telefon szybko został odebrany i krótką rozmową  roztłoczony przez różo-włosą ,  jednak wtedy już się nam odechciało spać. Dlatego wtedy obie podnosząc się z łóżka rozciągaliśmy się na łóżeczku. Właśnie wtedy zaciekawiono zapytałam:
~~~
~ Sakuro-chan...Kto to był?...Kto do ciebie dzwonił o tej porze ?
-  Nikt ważny Neko-cha- Odparła spojżawszy na mnie 
~ Mh- Lekko się zmartwiłam odwracając od niej wzrok
- Neko-chan!
 ~ Tak - Spojżała na nią
- Przepraszam cię
~ Za co ? - Zapytałam zaskoczona
 - Za telefon..- Odpowiedziała - Nie przyciszyłam go i nas przez to obudził - Wyjaśniła po chwili
~ To nic takiego. Nie przepraszaj!Nie gniewam się!
- To dobrze - Uśmiechneła się - Po za tym...-Zachichotała cichutko
~ Tak ?
- Słodko mruczysz przez sen.
~ YYYY...- Zawstydziłam się - Ale wstyd! Słyszała to!Byłam tak zmęczona, przez to wszystko że nie myślałam o tym i zasnęłam, przez to  teraz się wstydzę !- Rumieniłam się na twarzy
 - Neko-chan - śmiała się cichutko - Jesteś taka słodka !- Przytuliła mnie nagle  - Tak się cieszę że cię mam! - Powiedziała po chwili, wtedy zaczerwieniłam się na twarzy i się uśmiechnęła.
  ~ Miło słyszeć - Powiedziałam jej po chwili - Też się cieszę że cię mam Sakuro-chan - Powiedziałam do siebie w myślach
- No dobrze!..Koniec tych czułość, bo jeszcze nie wyjdziemy z tego łóżka - Puściła mnie z uścisku śmiejąc się - Chodźmy się wykąpać! - Dodała po chwili wstając, a ja za nią do łazienki, w  niej będąc nalaliśmy  gorącej wody do wanny i dodaliśmy ulubione płynu do kąpieli.
~~~~
 Po chwili, gdy już było wszystko gotowe, rozebraliśmy się z ubranek i zanurzyliśmy się w wypełnionej wodą pachnącą płynem do kąpieli wannie.Oczywiście wtedy byłam bardzo spięta i zawstydzona, przez tą spluną kąpiel że wtedy schowałam się w wodzie bardziej zanurzając się w niej.
   
 Nie mogłam wtedy zrelaksować się tak jak moja droga Skuro-chan, która niestety zaważyła to co chciałam  w wodzie ukryć, jednak w tym był plus,bo dzięki temu pomogła mi się zrelaksować, nagłym złapaniem mnie od tyłu i łaskotaniu, ponieważ wtedy wybuchłam śmiechem rozluźniając się. Będąc naroście rozluźnionym mogłam się naroście zrelaksować  i   pobawić z Sakuro-chan w wodzie, w której świetnie się obie bawiliśmy!Jednak każda zabawa musiała się kiedyś  skoczyć, tak samo jak ta, wiec jak ją skończyliśmy to wtedy zaczęliśmy nawzajem się myć:


Myjąc się nawzajem, rozmawialiśmy o rożnych kobiecych rzeczach, także się dobrze bawiąc, wiec przez to wszystko kąpiel nasza strasznie długo trwała, aż  do momentu jak woda w wanie stała się zimna, ponieważ dopiero wtedy umyta, wyszorowane, u pukane i pachnące wyszliśmy z wanny. Właśnie wtedy wypuściliśmy wodę z wanny, wytarliśmy się ręcznikiem oraz ubraliśmy się w nowe mięciutkie i słodkie  ubranka, które dziś w mieście kupiliśmy. Po chwili ubrane nareszcie wyszliśmy z  łazienki w której praktycznie siedzieliśmy prawie godzinę!  Wychodząc z łazienki ruszyliśmy do kuchni w której zrobiliśmy ciepłą czekoladę oraz pokroiliśmy ciasto, które w mieście także kupiliśmy. Mając już, po chwili w kubeczkach ciepłą czekoladę i talerzykach ciasto mogliśmy z tym usiąść na kanapie w salonie.  Właśnie wtedy siadając na kanapie odłożyłam talerzyk z ciastem  oraz kubeczek  z czekoladą na stolik, biorąc wtedy za to księgę leząca na stolę. Spojżałam na nią, po czym na różo-włosą prosząc ją wtedy ...
~~~~
~ Sakuro-chan,proszę,przeczytasz mi tą książkę
- Oczywiście - Odpowiedziała, kładąc na stolik talerzyk z ciastem i kubeczek oraz biorąc ode mnie księgę - Servam - Przeczytała tytuł zawarty w okładce - To ta księga, którą znaleźliśmy na ziemi z listem, po zawartym kontrakcie prawda ? - spojrzała na mnie
- Mh..- Odparłam krótko - Chciałam ją sama przeczytać, jednak wiele słów nie rozumiem, po za tym nie potrafię zbytnio dobrze czytać, przez to że nie miałam okazji się tego dobrze nauczyć - Dudała po chwili

(Sakuro-chan?)

niedziela, 30 lipca 2017

Od Remiela CD Davida

Jednym łykiem dopił herbatę na stojąco i odstawił filiżankę. Nagle coś przykuło jego uwagę. Anioł służebny - ten ze skrzydłami jak u papugi - poruszył ustami, w kształt słów, które go zaniepokoiły. W enochiańskim na Ręce Chwały mówili "Na-Med-Ged" co znaczy to samo co skrót "HoG". Innymi słowy mogą mieć problem. Remiel zmarszczył brwi i powiedział poważnym głosem.
- Wyjdziemy tylnym wyjściem.
David spojrzał na niego, już miał zamiar wychodzić.
- Coś nie tak?
Remiel przegryzł wargę, nieruchomiejąc. Odlecieć, czy zachowywać się naturalnie? Chciałby wierzyć, że nie zaatakują w tłumie, ale to nie ten typ ludzi. Ci idą do celu po trupach. Niech się dzieje wola Nieba. Ale i tak wyjdą tylnym wyjściem, może akurat uniknął spotkania.
- Spróbujmy. Jak powiedział Mojżesz na widok Morza Czerwonego. Coś się zaczyna dziać.
Wzruszył ramionami i podszedł do skrzydlatego pracownika tego przybytku. Nie obracał się za siebie, sądził, że tryton idzie za nim.
- Panie... - Remiel położył palec na ustach, by Samandriel umilkł.
Złotooki anioł natychmiast wykonał polecenie.
- Mówże normalnie. - odparł z lekka poirytowany - Gdzie mi po oficjalu walisz...
Starzy pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Wyprowadź nas.
Blondyn skinął głową, nagle ożywając. Zaprowadził ich korytarzem przez zaplecze. Kawiarnia nawet od tej strony trzymała wszelkie standardy, to dobrze świadczy o zakładzie. Minęli się tylko z dziewczyną, kelnerką, która poszła zastąpić "Samiego" na ten moment. Pokazał im tylne drzwi. Remiel mijając go poczochrał po włosach. Dobra robota, młody. - posłał mu cichą pochwałę. Wyszedł pierwszy, rozglądając się.
- Jak coś będzie nie tak, zostaw mnie i wiej. - przekazał chłopakowi telepatycznie.
Zdążył zrobić tylko z cztery kroki, nim usłyszał jak upada obok niego zapalniczka z metalicznym brzdękiem. Nim się obrócił było za późno. David zdążył się cofnąć, chociaż może to Remiel go odepchnął, nie był pewny. Sam nie uskoczył, a koło zamknęło się wokół niego.
- Święty ogień. Odrobiliście pracę domową od ostatniego spotkania.
Płomienie buchnęły w górę. na wysokość kolan archanioła. Był w pułapce. Spojrzał w górę zakładając ręce na piersi. Ze schodów przeciwpożarowych sąsiedniego budynku patrzyła na niego dobrze znana twarz. Oby David się schował. Najlepiej dobrze schował...Albo w ogóle uciekł... Ludzie z HoD nie są zbyt mili. Było ich czterech. Szybko ocenił sytuację. Czterech ludzi... a on jest w pułapce. Źle to wróży nie miał swojej lancy, nie mógł zgasić ognia, ani ich otwarcie zaatakować. Oddał ją Virgilowi, zbrojmistrzowi, by ją lekko ulepszył. Teraz został tylko ze swoim anielskim ostrzem, a nie może nawet wyjść poza ten krąg, bo spłonie. Nawet jego zdolności zostały cholernie ograniczone.
- Nigdy nie sądziłem, że spętam anioła gromu.
Archanioł milczał gdy jeden z łapaczy czarnowłosy o zimnych, brązowych oczach, chodził sobie wzdłuż okręgu. Cała czwórka różniła się od siebie, chociaż każdy był ubrany tak samo. Jak w latach dwudziestych. Chłopak o kobaltowych włosach stał niedbale oparty o ceglaną ścianę, nie wyglądał na zainteresowanego rozmową Dwóch się rozbiegło.
- Nie lubisz być łapany co? Żaden z was nie lubi. - zaśmiał się i stanął. - Co tak milczysz? Hm? Nie masz już nic do powiedzenia?
Ani drgnął. Kij z nim. Co z Davidem? Na pewno go zauważyli...
- Czekam na wasz ruch. - odparł.
- Nasz ruch? Naszym pierwszy, ruchem było złapanie cię. Drugim... Jest złapanie tego z którym siedziałeś. Bo nie był człowiekiem. Prawda Aniołku? A ze względu na to, że nie pójdziesz z nami dobrowolnie... - posłał mu perskie oko. - Mamy dla ciebie coś specjalnego. Coś co utrzyma cię w ryzach.
Skoro ze mną jest dwóch, to za Davidem też poszło dwóch. - pomyślał. W tej chwili, nie zrobi nic, ale jeśli ten gość ma przeciw niemu za słabą broń - a daj Boże, żeby tak było - uda mu się uwolnić i ich zabić, a później uciec.

<David?>

piątek, 28 lipca 2017

Od Mawry c.d. Gabriela

Trzy miesiące wcześniej
Czwartek, godz. 18:43

Zbierałam się z pracy do domu. Miałam w tym miesiącu zmianę dzienną, co bardzo mnie cieszyło. Ciągłe zmiany trybu z dziennego na nocny i na odwrót zdecydowanie mi nie służyły. Z dwojga złego wolała noc mieć wolną dla siebie. Wtedy dni przy północy nie musiałam wybierać wolnych. Przebrałam się parę minut wcześniej ściągając ubranie pracownicze i odwiesiłam je do szafki należącej do mnie. Zarzuciłam torbę na ramię i zaczęłam zakładać rękawiczki, kiedy nagle na zaplecze wpadła jak poparzona Olivia. Była to jedna z kelnerek. Każdego oszałamiała jej burza blond loków. Mało kto w tych czasach posiadał takie włosy. Do tego oliwkowa cera i lekko skośne, zielone oczy. Można było powiedzieć, że się przyjaźnimy, ale nie była dla mnie nikim ważnym. Po prostu ćwiczyłam na niej rozmowę z innymi ludźmi, skoro jeszcze ze mną rozmawiała to nie mogłam być w tym taka zła, no nie? Jęknęła ostentacyjnie głęboko z czegoś niezadowolona i siadła na stole. 
- Ciężki dzień? - zapytałam nie zwracając nią większej uwagi, niż to absolutnie konieczne. 
Zamiast tego mocując się z drugą rękawiczką.  
- Normalny, nie chodzi o pracę! - odparła, tak zdruzgotanie się z niej wprost wylewało, a to znaczyło, że po prostu musi się komuś wygadać. 
Popatrzyłam na nią wymownie, no tak oczywiście oczekiwała, że zapytam się jej co się stało. Jako, że zamierzałam zachować pozory empatii zapytałam. Uważała mnie za swoją przyjaciółkę, więc tak też się zachowywałam, mimo że czasem była bardzo dziecinna. Nawet bardziej niż ja. 
- A co się stało? - mój głos wydał się nader znudzony, jednak była w nim nutka zaciekawienia, to chyba jej wystarczyło, by się nie zrazić. 
Od razu nieco się rozchmurzyła, czekała na to pytanie jak nic. Było to nieco zabawne, jednak nie zamierzałam tego komentować, by jej nie urazić. 
- Nie umiem znaleźć fotografa na ślub mojej kuzynki! - powiedziała udając złość i oburzenie. 
No tak, teraz zapewne powinnam spróbować jej jakoś pomóc. Większość ludzi pewnie by tak zrobiła. Nie rozumiałam po co w ogóle wkopała się w pomoc przy tym ślubie. Ani zbytnio nie lubiła Margaret, ani zbytnio nie lubiła jej przyszłego męża. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie, po tym co opowiadała. Sama chęć organizacji i chwalenia się znajomym w sumie była dla niej typowa, jednak nie sądziłam, że jest aż tak tępa, by załatwiać coś tak ważnego. Mogła zwyczajnie przygotować swoje słynne ciasteczka, którymi wszystkim się chwaliła. Jak dla mnie były po prostu okej. 
- Kiedy ten ślub? - zapytałam spokojnie. 
Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie czy czasem nie spóźnię się na tramwaj, ale na szczęście miałam jeszcze trochę czasu. 
- W ten weekend! - odparła pokazując nadmiernie jak bardzo jest z tego powodu zrozpaczona. 
Rzucała mi pełne nadziei spojrzenia, wiedziała, że nie dość, że ja potrafię wiele rzeczy, to jeszcze mam wielu znajomych, którzy są dla niej użyteczni i nie bała się tego wykorzystywać. 
- Słuchaj... ja czasem robię zdjęcia, więc jakby ci się spodobały... - zaczęłam, jednak mi przerwała, no tak, w końcu tylko na to czekała. 
- Serio?! Pokazuj! - zarządziła głośno uradowana, że jej plan wypalił. 
Wywróciłam oczami i wolno sięgnęłam po telefon. Zdjęłam rękawiczkę i szybko znalazłam właściwy folder. Pokazałam jej parę zdjęć robionych moim Nikonem. Większość przestawiały las, tylko kilka zwykłych ludzi, których każdy z nas może minąć na ulicy. Nie uważałam się za profesjonalistę, po prostu czasem lubiłam zrobić jedno czy dwa zdjęcia rzeczom, które mi się podobają. 
- Okej, z moich kalkulacji wychodzi, że się nadajesz - powiedziała zachwycona, że nie musi szukać dalej. 
Byłam pewna, że w tej chwili każdy by się nadawał. Nie tylko ja, ale każdy posiadający aparat i wolny weekend. Olivia uścisnęła mnie szybko i krótko. Zaśmiała się szczęśliwa prezentując szereg białych zębów. Nie byłam zbyt zadowolona z kontaktu fizycznego, ale jakoś to przeżyłam. Nawet lekko poklepałam ją po plecach. Kiedy puściła schowałam telefon i znów ubrałam rękawiczkę. Dla niej byłam po prostu pedantką, więc nie dziwiła się, że ciągle je noszę.  
- Wyślę Ci wszystkie informację esemesem, okej? - zapytała otwierając szafkę i też szukając ubrania na zmianę. 
Też najwidoczniej kończyła zaraz pracę. Pokiwałam głową, potwierdzając, że to bardzo dobry pomysł. Ruszyłam w kierunku wyjścia. 
- Do zobaczenia! - zawołała za mną.
Zerknęłam na nią przez ramię, kiedy byłam już w drzwiach. 
- Pa - odparłam tylko i ruszyłam na tramwaj. 

Sobota, godz. 2:54

Statyw, tak samo jak dwa obiektywy. Torbę z aparatem miałam zawieszoną przez ramię. Czekałam aż facet, który miał mnie odwieść powkłada do bagażnika wszystkie graty. Tak to jest jak za DJa bierzesz swoich znajomych i rodzinę, zawsze potraktują cię po macoszemu. Dylan, bo tak miał na imię, był bratem pana młodego i zapowiedział mu, że może zostać jedynie do trzeciej, bo następnego dnia ma kolejne wesele. W każdym razie tym sposobem, że przejeżdża koło mojego mieszkania jadąc do domu miał mnie podwieźć. Dzięki Olivii za to, że nie musiałam tam ślęczeć do rana. Od godziny nie było czego fotografować, a zdecydowanie zabawa była dla mnie zbyt drętwa. 
Siedziałam na bagażniku obserwując jak mężczyzna wynosi głośniki z lokalu. Chyba był to jedyny jego sprzęt, jednak były aż cztery i potrzebował w tym pomocy brata. Wstałam dopiero, kiedy wynieśli wszystkie na zewnątrz. Przesunęłam się, by panowie mogli w spokoju je zapakować. Olivia z tego co widziałam szalała na parkiecie z jednym z kuzynów Dylana. No własnie, to było śmieszne, że przez całą imprezę więcej z nim gadałam i znałam jego imię, a z panem młodym zamówiłem może dwa zdania, mimo że spędziliśmy razem dwie sesje. 
Przez podwójne drzwi lokalu wyszła Margaret w krótkiej, białej sukience z sporym dekoltem na plecach. Długą, balową suknię zdążyła zdjąć kilka godzin temu, w tej było jej o wiele lepiej. 
- Dziękujemy wam, że przyszliście - zapewniła. 
Uściskała najpierw Dylana później mnie. Nie spodobało mi się to zbytnio, jednak nie zaprotestowałam. Musiałam się zacząć do tego przyzwyczajać. Nie byłam wielkim gorylowatym facetem, tylko drobną i miłą dziewczyną. Było pewne, że ta czy inna osoba będzie chciała mnie wyściskać, jak robiła to już Olivia i Margaret. Odwzajemniłam uścisk. Zignorowałam niedobre przeczucie, które mówiło mi, że nie powinnam zbliżać się do zakochanych. Często potem działo się coś złego, ale może tym razem będzie jeden z tych dobrych dni? 
- Tak, bardzo dziękujemy pani za to, że była pani naszym fotografem - powiedział mąż Margaret, który nadal nie wiedziałam jak się nazywa. 
Może Simon? Chyba coś na "S". Tak przynajmniej mi się wydawało. Uścisnął hardo moją dłoń. Był zdecydowanie postawnym mężczyzną i tym różnił się od swojego brata. Zaraz później ja i Dylan wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w kierunku miasta. Chłopak puścił jakąś przyjemną stację, która puszczała pop, który aktualnie był modny i stukał palcami w kierownicę z wesołym uśmiechem. Zaparkował pod moim domem. 
- Może mógłbym wejść no wiesz... na kawę - zagaił, kiedy wyciągaliśmy moje rzeczy z bagażnika. 
Zachichotałam, a co mi tam, czasem mogłam sobie pozwolić na jakiś bardziej ludzki odruch, a jego słaby podryw mnie rozbawił. 
- Słyszałam, że się spieszysz - przypomniałam mu.
Wyciągnęłam klucze z kieszeni. 
- Bo się spieszę, ale no wiesz, gdyby tak, ten - nie do końca wiedział jak ugryźć temat. 
Pokręciłam głową rozbawiona. 
- Nie męcz się dalej. Nic z tego, jestem wykończona - przerwałam mu wchodząc do bloku.
Z tego, co zauważyłam stał chwilę niezadowolony pod budynkiem, a później dał się słyszeć ryk silnika i samochód odjechał. Wsiadłam do windy i wjechałam na swoje trzecie piętro. 
Westchnęłam zadowolona wchodząc do swojego mieszkania. Zamknęłam je za sobą na klucz i odłożyłam aparat i resztę sprzętu na miejsce, które było dla nich przeznaczone. Ściągając rękawiczki zauważyłam dziurę w jednej z nich, prawej. Przypomniałam sobie jak dotykałam nią Margaret i jej męża i byłam pewna, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Oj, nic dobrego. 


Kilka dni po opublikowaniu wiadomości o parze, która zjadła się żywcem
Wracałam z pracy do domu. Był już późny wieczór. Na niebie kłębiły się ciemne chmury wskazujące na to, że niedługo zacznie padać. Wysiadłam z tramwaju i ruszyłam szybkim krokiem do mieszkania. Olivia doniosła mi już o wszystkim. Nie lubiłam mediów, nie oglądałam telewizji, a na internecie jak i w gazetach nie czytałam wiadomości, więc ominęło mnie to o kilka dni. Moja przyjaciółka była naprawdę zdruzgotana tym, co zrobiła Margaret i jej mąż. W sumie to się jej nie dziwiłam. Było mi ich szkoda. Przez głupią nieuwagę zabiłam dwójkę ludzi i wcale mi się to nie podobało. Nie lubiłam o sobie myśleć w kategorii potwora, jednak tym razem to było najlepsze słowo, które to opisywało. Wiedziałam, że przy zakochanych powinnam się mieć szczególnie na baczności, bo na nich mogę mieć jeszcze gorszy wpływ, ale kompletnie to olałam i teraz były tego skutki. Zainfekowałam ich jeszcze w dniu wesela, później chęć ludzkiego mięsa wolno w nich narastała, aż postanowili spróbować. Oczywiście, jak to mają zakochani, postanowili zrobić to razem, a z braku innego mięsa, na sobie. Nie byłam podejrzana, jak i inny. W sumie to policja była przekonana, że byli oni w jakiejś sekcie. Nie był to pierwszy i zapewne nie ostatni raz, więc nie zamierałam się przez to zbytnio załamywać. Ot co, wypiję sobie jakieś tanie wino, obejrzę kilka filmów i pójdę spać. Humor od razu mi się poprawi. 
Otworzyłam wejście na klatkę schodową kluczem i weszłam do środka. Sprawdziłam czy nie ma do mnie żadnej poczty, jednak skrzynka była pusta. Było to dla mnie nieco dziwne, bo byłam święcie przekonana, że widziałam chłopaka od roznoszenia ulotek dziś rano. Może znowu mi się przywidziało. 
Zamierzałam wjechać windą, jednak była na niej naklejona karteczka z napisem "Awaria". Też nieco mnie to zdziwiło, bo jeszcze rano winda działała. Niezbyt się tym przejęłam i zaczęłam wspinać się schodami na górę. Rozmyślałam nad filmem, który obejrzę może w końcu obejrzę tak bardzo polecany film Ex machina z 2015? Nie wydawało mi się to głupim pomysłem. 
Nagle przystanęłam. Na schodach stał mały posążek przedstawiający małego kotka. Wzięłam go do ręki. Przysięgłabym, że mam podobny i wtedy właśnie jakby mnie olśniło.
Kilkoma susami wbiegłam na górę. Po drodze zgarniając jeszcze dwie figurki. Moje mieszkanie stało otwarte na oścież. 
- Co do...? - zapytałam sama siebie. 
Usłyszałam męski śmiech z bliżej nieokreślonego miejsca. Weszłam do mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi. Byłam nieziemsko wkurwiona już w drzwiach, a zaraz później się to spotęgowało, kiedy zobaczyłam, że część figurek leży roztrzaskana na ziemi. Reszty po prostu brakowało. Poczułam jak zalewa mnie krew. Pal licho te cholerne figurki, ale jak ktoś śmiał tu wejść? Przeszukałam po kolei wszystkie pomieszczenia, jednak nikogo nie znalazłam. Odstawiłam figurki, które zebrałam ze schodów na ich miejsce i poszłam po miotłę. Najpierw sprzątanie. Zdecydowanie najpierw musiałam posprzątać bałagan po tym kimś, potem przyjdzie czas na znalezienie tego frajera i odpowiednia rozmowa. 
Figurki, które były potłuczone szybko wylądowały w koszu. Te, które przyniosłam zdezynfekowałam podobnie jak półkę, w końcu skąd miałam wiedzieć, co włamywać z nimi robił? Oczywiście parę głupich żartów od razu wpadło mi do głowy, jak umaczanie ich w miejskiej toalecie, więc bez wyczyszczenia ich by się nie obeszło. Potem starałam się wyczuć kto to zrobił, jednak nie potrafiłam. Na pewno nie był człowiekiem. Znowu do moich uszu doleciał śmiech z bliżej niezdefiniowanego miejsca. 
- Pokaż się frajerze, albo idź uprzykrzać życie komuś innemu - rzuciłam w przestrzeń. 
Skoro ja go słyszałam on mnie także musiał. 

< Gabriel?>

czwartek, 27 lipca 2017

Od Gabriela

- Gabriel! Co ci mówiłem co do dotykania moich rzeczy?! - zagrzmiał głos.
Blondyn szybko zabrał nogi ze stołu, pewien, że Ojciec mu je zaraz przetrąci.
- Oj Tato, daj spokój...! Ciekawi mnie co czeka tych wszystkich śmiertelników i nie. - odparł poprawiając się na miękkim krześle, nadal z kartkami maszynopisu w ręce i telefonem przy uchu. 
- Z kim rozmawiasz? - zapytał Ojciec jednym ruchem ręki przenosząc go z fotela gdzieś dalej.
Tyłek złotookiego uderzył o drewnianą podłogę.
- Ał? Z Remisiem. - Wstał i oddał mu kartki, kładąc na dębowym blacie. - Całkiem ciekawa historia. Właśnie ją z nim omawiałem. Wiesz, ma swoich... Ulubieńców. - prychnął, dodając lekceważąco,ale z pełnym przekonaniem. - Pewnie, że wiesz.
Rozłączył się, chowając telefon do kieszeni. Braciszek kompletnie go już nie słyszał.
- Naprawdę powinieneś poprawić tu zasięg. Ty mi powiedź z jakiej paki w Piekle jest zasięg, a u nas w Niebie już nie? Nawet tu trudno znaleźć przynajmniej kreskę. To chore!
Bóg się uśmiechnął.
- Będziesz angażował ptactwo niebieskie by budowało ci anteny? - zapytał układając papiery, koło maszyny do pisania. 
- Taa... Nabijaj się. Najlepiej... A święci w budce zasięg mają! - zastanowił się przez chwile. - Bo mają nie?
Wszechwiedzący pokręcił głową z niedowierzaniem. Już miał coś powiedzieć, ale chłopak rozłożył skrzydła. 
- Nie ważne. Nie będę nic angażować. Czas się zbierać. Nie będę przeszkadzał w robocie, mam swoją. 
Poprawił ciemną bluzę na ramionach i złożył ręce za plecami.
- Mam nadzieję, że nie wybierałeś nikogo z pośród tego co napisałem?
Pokręcił gwałtownie głową, aż grzywka spadła mu na oczy.
- No co ty, Tato. Sam sobie kogoś znajdę. Na swój własny sposób. Grunt, że wychodzi, nie? 
Uderzył mocno skrzydłami i po chwili leciał już na Ziemię. Wylądował zgrabnie w swojej willi. Z uśmiechem podszedł do stołu gęsto zapełnionymi słodyczami, a na nie wielkiej części była suszona wołowina dla psa, którego pogłaskał po drodze.
- Hej Koleżko. 
Podrzucił czekoladkę która po chwili wylądował w jego ustach. 
- Kogoś tu brakuje...
Pstryknął, a przy nim pojawiły się dwie piękne kobiety. Jego uśmiech się poszerzył. 
- Od razu lepiej. 
Wziął trochę kremu z tortu na palec i pozwolił by jedna z nich go oblizała. Ah... Wygodne życie.
Jutro wcieli w życie nowy plan... Znów ktoś tu trafi do gazet...

------------------------------------- kilka dni później ----------------------------------------

Skrzydlaty spojrzał w lustro trzymając gumkę w zębach. Jedyne co miał na sobie to bokserki i wisiorek, którego nie zdejmował. Uparcie próbował okiełznać nieposłuszne kosmyki, by szczepić je w niewybredny kucyk. Gdy w końcu mu się udało, poprawił grzywkę i poszedł do salonu. Usiadł na wygodnym skórzanym fotelu i założył nogi na stół. Koleżka, przyniósł mu w zębach gazetę i położył się przy nogach właściciela. Wziął gazetę do rąk i rozłożył na pierwszej stronie. "Samobójstwo Samanthy Warre! Straciła zmysły przez La lloronę! - twierdzi naoczny świadek." Płaczka... Na tą historie natknął się niedawno i jakoś przypadła mu do gustu. Jest jej tyle wersji... Tyle różnych dokończeń. Samantha bardzo gnębiła swoje dzieci, blondyn doskonale o tym siedział. Z łatwością posłał na jej drogę La lloronę z martwym dzieckiem w objęciach. Co prawda Płaczka zazwyczaj atakuje mężczyzn... Ale dobrze nagiąć zasady! Liczy się w końcu przekaz. Najwidoczniej jako matka która zabiła własne dzieci... Dotknęło ją z jaką łatwością Sam odrzuca naturę matczynej miłości. tak ją urządziła, że Samantha oszalała i na klęczkach wróciła błagać dzieci o przebaczenie. A przerażone dzieci co zrobiły? Na policje. Nienawidziły jej, nie wierzyły. Czy można im się dziwić?
Przerzucił na następną stronę. "Profesor uczelni wypadł przez okno!" Tego gościa też mu nie było szkoda. To typ "zaliczysz semestr, jeśli ja zaliczę ciebie". Nasłany duch zgwałconej przez profesora studentki, sprawił, że przypadkiem się zabił. Ups? Umarł z rąk pięknej kobiety... Póki ta nie zaczęła gnić na jego oczach. Gabe pracował tam jako dozorca. Nie pod własnym imieniem, pod wymyślonym pierwszym lepszym, od tak się wkręcił do roboty. Oczywiście złożył wyjaśnienia na policji, odpowiedział na wszystkie pytania. Dziewczyna weszła, ale już nie wyszła, a mężuś dostał za swoje. Tak, owszem, miał żonę i dzieci. Jego kobieta najwyraźniej mu nie wystarczała, skoro brał się za młodsze. To własnie przed nim dosłownie upadł profesorek, rozwalając sobie łeb. Upił łyk białego wina z kieliszka, który nagle pojawił się w jego ręce. Przerzucił kilka kolejnych stron. Nagle zaciekawił go pewien artykuł. Zamruczał znad szkła, uniósł brew i uśmiechnął się szerzej.
" Młoda para zjadła się nawzajem?" To nie była jego robota, chodź sposób bardzo ciekawy. Czymże zasłużył sobie ten nieszczęśnik? To młody chłopak, zaledwie 25 lat i jego żona. Dwa lata młodsza. Znaleziono ich rano. Umierający mężczyzna, ledwie dychał, a nim jego serce się zatrzymało jeszcze przeżuwał coś między zębami. Okazało się, że to część już dawno martwej żony.
- Ou...Brutalnie.
Doczytał do końca i po chwili rzucił gazetę na szklany stolik. Zastanawiał się przez chwilę. Przegryzł dolną wargę i wstał.Dopił wino jednym porządnym łykiem. Czas poszukać tego żuczka co zapoczątkował to przedstawienie. Że też umknęło jego uwadze. Ubrał się po przyziemnemu i ruszył w trasę. W białą koszulkę, jeansy i bluzę z kapturem.
Pierwsze co zrobił to odwiedził kostnicę, ciekaw w jakim stanie są ciała. Prześliznął się niepostrzeżenie, kilku po drodze straciło przytomność ale co tam? Otworzył magiczną metalową szufladę i wysunął by widzieć ciało mężczyzny w całej okazałości. Jak on się nazywał? Stefan? Stave? Jakoś tak, nieważne. Widząc spore braki, niemal go to rozbawiło. Nachylił się nad ciałem i powąchał. Dziwne, prawda? Wąchać trupa.
- Hm... - pomruk wydobył się z gardła Oszusta.
Dotknął głowy zmarłego, doszukując się wspomnień, które mogłyby być wskazówką. W pewnym momencie natrafił na pewną rudowłosą dziewczynę... I już ma swój trop.
Ulotnił się z kostnicy unosząc nad miastem. Tak łatwo znaleźć osobę, która cię interesuję... Wylądował po drugiej stronie ulicy, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Co teraz? Zamknąć jaw pętli czasowej? W świecie telewizji? A może kogoś na nią napuścić?
Ot... szedł sobie wzdłuż ulicy, zastanawiając się jak się za to zabrać. Dziewczyna jest Wendigo. A gdyby tak...

<Mawra?> 





środa, 26 lipca 2017

Od Sakury CD Koneko

Koneko wybaczyła mi z czego się bardzo ucieszyłam. Będąc w mieście odwiedziliśmy wszystkie miejsca jakie tylko chciała zobaczyc Neko. Trzymając się za rękę, dziewczynka cały czas podążała blisko mnie nie spuszczała ze mnie wzroku.
Wypożyczyliśmy kilka książek z bibliteki, zrobiliśmy potrzebne zakupy, zakupiliśmy inne potrzebne rzeczy do domu i dużo innych rzeczy przy okazji pozwiedzałyśmy. Na sam koniec zdecydowałyśmy się pójść do kawiarenki, aby przekąsić coś smacznego, napić się i trochę odpocząć. Jednak był to niedoczekanie nasze. Instynkt Neko zadziałał i pobiegła za motylkiem, zmieniając się przy tym w kotka. Co prawda pobiegłam za nią, ale była szybszy ode mnie, a tłum ludzi mi w niczym nie pomagał. 
~~~
Szukałam jej, a głos w głowie i ból tym spowodowany za ukaranie nas rozdzieleniem się od siebie, nie był przyjazny. W dodatku rany, które nabyłam dzisiaj! Wszystko waliło się na raz. Jednak nie mogłam się poddać. Słowo poddać nie było w moim słowniku i tego powinnam się trzymać. Musiałam odnaleźć za wszelka cenę moją Neko, aby być pewna, że nic się jej nie stało. Idąc przed siebie zobaczyłam skuloną w kłębek kotkę. Uslyszalam jak auto podjeżdża z drugiej strony i jedzie wprost na nią. Szybko zaczęłam biec. W ostatniej chwili udało mi się ja uratować. Trzymając ją na rękach skierowałam się do domu. Jak tylko dotarliśmy położyłam ją na łóżku. Po kilku minutach odcknęła  się. Zmieniła się z powrotem w dziewczynkę.
- Jak się cieszę, że nic ci nie jest... - powiedziałam pod nosem, przytulając ją mocno do siebie. 
- Przepraszam... - chciała powstrzymać się od płakania.
- Nic się nie stało - powiedziałam, a ona spojrzała na mnie swoim zapłakanym wzrokiem. - No już. Teraz będzie wszystko dobrze. To również moja wina, że nie odnalazłam ciebie wcześniej - spojrzałam się na nią z uśmiechem. Pogłaskałam ja po głowie,  aby się rozweseliła. 
Wstałam, ale od razu usiadłam. Neko podeszła do mnie.
- Skaura twoje rany mocniej krwawią - powiedziała zaniepokojona. 
- To nic takiego. Przynieś bandaże są w szufladzie. I patrzę sobie je od nowa - Nie miałam za bardzo się, ale musiałam jakoś to wytrzymać. - Neko pomożesz mi zdjąć moje ubrania? - przykiwneła głową. Jak tylko moje rany zostały opatrzone, położyłam się do łóżka.
- Chodź do mnie Neko. Zdrzemniemy się przez chwilę, potem weźmiemy wspólną kąpiel. Co ty na to? - przykiwneła głową i z uśmiechem na twarzy położyłam się tuż obok mnie.


<Neko?> ♡

" Zielony język, żmijowa głowa, koleżka wilczur nóż w pysku chowa. Gdy go wezwiecie słowo po słowie, diabli was wezmą mili panowie."

"- Okey Gabrielu. Jak to się stało że Archanioł, został Tricksterem?
- Mój własny program ochrony świadków. Uciekłem z Nieba, zrobiłem operację plastyczną i osiedliłem się w kawałku tego świata póki wy dwaj tego nie spieprzyliście."
GABRIEL 
vel. DŻIBRIL; DŻABRA
"mąż Boży"
" Bóg jest moją siłą"

Archanioł
Starszy od wszechświata
Wysłannik Boga (dawniej?)
Sprawuje władze nad rajem (Eony go nie wiedział zajął się tym Jozue)
Anioł Objawienia, Zemsty, Zwiastowania (między innymi)
Anioł Wojny


Znany jako: Trickster; Oszust; Anansi; Loki; Dr.Sexi; Gabryś; Gabe |
 Kiedyś wygnany na 21 dni z Królestwa za niedokładne wykonanie rozkazu. Zastępowany przez Dubiela, który gorzko tego pożałował. | Siedzi po lewicy ojca | Książę Ognia | Patron pracowników łączności, pocztowców, dyplomatów, radia i telewizji. (taa... ja też im współczuję) | W koranie określany mianem Czarnego Anioła | Najmłodszy z braci : Misia (Michaś vel Michael); Lampki (Luci vel Lucifer); Remiś (Jerko vel Jeremiel); Rafcio (Rafik vel Rafael) |

" D ł u g o   c z e k a   s i ę   t y l k o   n a   l e p s z e   c z a s y. "



Gabe to dość wysoki, smukły chłopak - 181 cm wzrostu. Mocne plecy, długie nogi i lśniące skrzydła. Ciemny blondyn z ombre i złotymi przenikliwymi oczami. Kiedyś wyglądał kompletnie inaczej. Jednak zmienił image, by nikt go nie poznał, w końcu był uciekinierem. Zrobił operację plastyczną, zapuścił włosy i wcielił się w rolę Oszusta. Często związuje włosy by mu się przeszkadzały. Z typowym uśmieszkiem i wyluzowaną postawą przemierza świat stworzony przez "tatusia", chodź ma do tego wszystkiego dość luźny stosunek. Często zmienia postać, szczególnie gdy się kimś bawi. Lubi być wtedy gdzieś tam blisko. Jeśli chodzi o dobór ubioru to... kompletnie różnie. W zależności w kogo się wcieli, gdzie się wkręci, chociaż zazwyczaj stawia na względną wygodę. Nie nosi krzyżyka czy innych pierdół, które sami wymyślili przez wieki i zesłali pomysły na ludzi, o niee... On nosi prosty wisiorek z kwadratowym symbolem. Na karku ma tatuaż róży. Zrobiony nie tak dawno. Łatwo zauważalnym znakiem są porozrzucane papierki po cukierkach i innych słodyczach. Często ma przynajmniej batonik w kieszeni i luzaka w ustach. 


" B e z   w ą t p i e n i a   z a k o ń c z e n i a   s ą   t r u d n e, 
a l e   t a k   n a p r a w d ę   n i c   s i ę   n i e   k o ń c z y … "

Zachowuje się tak, na jakiego pozuje. Rzadko kiedy mówi kim jest, podaje się za Trickstera i tak karze do siebie zazwyczaj mówić. Sieje chaos i niezgodę. Tak was na siebie napuści, że stracicie głowę. Bawi się wami. Z poczuciem humoru. Atakuje ważniaków. Daje im nauczkę, płata figle. Takie... śmiertelne psoty. Te niebezpieczne gry i fałszywe rzeczywistości mają na celu tak naprawdę dać im "lekcję" o nich samych, pokazanie ich wad by zmobilizowali się i je przezwyciężyli. Ma poetyckie poczucie ironicznej sprawiedliwości na swoich ofiarach. Pobiłeś żonę? Przyjdzie po ciebie Niesamowity Hulk. Oficjalna wersja to to że jest "skurwysynem z harfą". Możliwe że brak mu szacunku do ludzkiego życia, skoro z taką łatwością je odbiera, jednak szanuje ludzkość. To łotrzyk, który zmienia swoją postać, kłamie i oszukuje. Działa wbrew ustalonemu porządkowi. Często ożywiając miejskie legendy lub podobne pierdoły. Potrafi tworzyć coś z niczego. Balangowicz. Wino, kobiety, śpiew. Nie chce końca imprezy. Bycie Tricksterem zobowiązuje. Jest niczym kot, chodzący własnymi ścieżkami, nie przywiązujący się do poszczególnych jednostek. Złośliwy, kapryśny, szyderczy, sarkastyczny i z niewyparzonym językiem. Prowadzi bardzo hedonistyczny tryb życia, korzysta ze wszystkich "dobrodziejstw" Ziemi. Często wprowadza ludzi w błąd, by osiągnąć swoje cele. Gdy już się nad tobą zlituje i stwierdzi, że może ci coś tam pomóc, to nie oczekuj wiele. Da ci tylko wskazówki, a nie pełne odpowiedzi. "Nie muszę ci pchać chyba dwa palce w oczy nie?". Ma dużo energii, jest pozytywnym realistą, który czeka, aż świat się skończy. Dosłownie. Kupi sobie pepsi, okulary przeciwsłoneczne i będzie oglądał (zrobił to samo gdy Amara poprzetrącała karki aniołom i niektórzy pospadali). Jeśli dzieją się dziwne rzeczy, to możesz być pewny, że Gabryś znajduje się w strefie zero, a jak nie, to na pewno gdzieś tam jest, bo wręcz uwielbia gdy coś się dzieje.
 Zna zasady, prawo, ale nawet wykonując polecenie, lubi mieć swobodę w działaniu i z resztą... zawsze ją ma. Jest najbardziej ludzki z rodzeństwa i docenia to co ludzie potrafią osiągnąć. Bardziej ludzki od Remiela, chociaż zeszli na ziemię w tym samym czasie. Może dlatego że najmłodszy zawsze był bardziej otwarty na ten świat.
Dżibril jest bardzo współczujący wobec braci. zawsze martwiły go potyczki między Michałem a Lucysiem, ale wiedział że w bezpośrednim starciu, lub próbie powstrzymania tylko zginie na próżno. Nigdy nie wątpił, że któryś z nich byłby w stanie przebić mu serce. Mimo wszystko bardzo troszczy się o Remisia, robi mu różne kawały. Wierzy, że gdy zajdzie teka potrzeba będą musieli powstrzymać fanatyka przed kolejną Apokalipsą i Wtedy razem ze starszym bratem pójdą na wojnę.

" P r z e z n a c z e n i e   w y n i k a ł o   z   w y b o r u "

Dodatkowe:
| To najbardziej wredny i zwodniczy archanioł || Posiada małego psa || Uwielbia słodycze. Zawsze ma przy sobie cukierki, batony czy lizaki. || Jego ulubione kwiaty to lilie - znak życia i śmierci. || Lubi oliwki. Często gdy zamawia sobie pizzę, to z oliwkami. || Jego ulubione zwierzęta to jednorożce. Sam kiedyś jednego miał. || To on odpowiadał za wszystkie dziwne (ale niesamowicie skuteczne) pomysły niebiańskie. To on podsunął pomysł o potopie, stworzył pierwsze dziobaki. A z poważniejszym misji to zniszczył Sodomę i Gomorę. |

Gabriel po improwizacji swojej śmierci, gdy odnalazł Boga, mieszkał wraz z nim. Odnowili kontakty, co nie co sobie wyjaśnili i w zasadzie nadal jest wierny ojcu, który nawet nie mrugnął na jego nową rodzinę - pogańskich bożków.
________________________________________________________
Kontakt: asiasss

wtorek, 25 lipca 2017

Od Koneko C.D Sakura

Zapach, bardzo mi znany, przychodzący i odchodzący oraz przerażający mnie każdego dnia, na wojny, która już dawno minęła i już nie powróć,oprócz zapachu, który zawsze będzie powracał przypominając mi złe czasy! Tak jak dziś, powrócił znów tak nagle niepokojąc mnie przy śniadaniu!
 Pochodziło od mojej ukochanej Sakuro-chan! Właśnie wtedy od razu,  gdy się o tym dowiedziałam zaświeciła mi się niepokojąca lampka, wtedy zapominając o czym rozmawialiśmy, po prostu  przerwałam rozmowę , wstając z krzesła i proponując pomoc medyków lub swoją.  Niestety moja ukochana Sakuro-chan  nie chciała przyjąć żadnej pomocy, która proponowałam ponieważ nie chciała nikomu pokazywać swoich ran oraz nie chciała nic wyjaśniać, po prostu sama z tym problemem chciała sobie poradzić, wiec wtedy nie mogłam nic zrobić, nie mogłam ją przekonać swymi słowami, byłam wtedy bezsilna, musiałam wtedy odpuścić, podać się, wiec tak zrobiłam zasmucona odpuściłam, odchodząc bez słowa od niej, zajmując się czymś innym, czyli porządkowaniem po śniadaniuj. Tak się tym zajęłam żeby o tym nie myśleć że nie zauważyłam nawet kiedy bez sowa moja ukochana Sakuro ode mnie odeszła do innego  pokoju. Zorientowałam się dopiero, wtedy gdy skończyłam sprzątać ze stołu, po śniadaniu oraz wtedy, gdy  różo-włosa  wchodząc do kuchni zapytała  mnie czy idziemy do miasta, wtedy oczywiście odpowiedziałam, jednak nie tak radośnie jak zawsze, ponieważ nadal się martwiłam o Sakro-chan, która była ranna oraz przez to że nic z tym nie mogłam zrobić, bo nie chciała przyjąć mojej pomocy i nie wiedziałam nadal dlaczego, przez to na moment się zamyśliłam  i dopiero ocknęłam się, gdy różo-włosa mnie zawołała żebym usiadła na krześle, przy stoliku. Oczywiście grzecznie to zrobiłam i  usiadłam na krześle, wtedy moja ukochana Sakuro-chan czesała mi włosy robiąc mi fryzurkę. To było naprawdę przyjemne że lekko zarumieniona merdałam  delikatnie kocimi  uszkami.
 Niestety po paru minutkach to się skończyło, ponieważ Sakura uczesała mnie, robiąc mi prześliczną fryzurkę, która dawała mi uroku, wtedy właśnie mnie przytuliła od tyłu mówiąc mi  do ucha :
~~~~ 
- Teraz możemy iść 
 ~ Mm.  - odparłam krótko
 - Nie złość się już na mnie  - Powiedziała po chwili  puszczając mnie z uścisku i  czochrając mnie po włosach oraz biorąc swoją pelerynę, a także  nakładając  kaptur, aby schować swoje włosy. 
 ~ Przecież się nie złoszczę! - Odparłam
 - Właśnie widzę... - Zaśmiała się  przyczepiając swą torebkę na bok. 
 ~ Mh -  Mru-kłam krótko
- Dobrze, wiec cieszę się że się już nie złościsz na mnie - Spojżała na mnie z uśmiechem, a po dłużej chwili wyciągnęła  rękę na znak, że mogłam  śmiało ją chwycić, wiec  bez zastanowienia  chwyciłam za nią z większym rumieńcem, wstając z krzesła, wtedy  trzymając się obie  za ręce wyszliśmy z domu i ruszyliśmy do miasta.
~~~~~
 
Całą drogę do miasta trzymaliśmy się za ręce rozmawiając o rożnych tematach i zapominając o zmartwieniach wtedy. Po paru minutach  naroście dotarliśmy do miasta  w którym troszkę sobie pochodziliśmy, do rożnych miejsc znajdujących się tam, takich jak sklepmy, biblioteki itp...

Dzięki temu wiele rzeczy sobie kupiliśmy oraz wile przez to toreb nosiliśmy, jednak to nawet nam nie przeszkadzało, w dalszych zakupach i spacerowaniu sobie w mieście, wiec praktycznie cały dzień spędziliśmy tam. Dopiero po paru godzinach, gdy odczuliśmy zmęczenie, postanowiliśmy sobie w kawiarence coś zjeść i odpocząć, po czym po tym wrócić do domu, jednak niestety ułożony plan się zrujnował w tym czasie, ponieważ idąc do kawiarenki zaważyłam ślicznego motylka, który sobie słodko latał i który nagle  usiadł mi  na nosku, wtedy zawrócił mi w kociej główce, tak bardzo że gdy odleciał mój koci instynkt kazał mi go gonić, wtedy nawet nie zwróciłam uwagi jak puściłam rękę Sakuro-chon  i zamieniając się w kotka oraz jak się od niej odlałam. Ja wtedy po prostu  zafascynowana  biegłam jak mały kociak za motylkiem, a gdy motylka  naroście dogoniła to wtedy
się z nim pobawiłam!










Niestety zabawa się skończyła, gdy małego i ślicznego motylka zgubiłam z oczu, ponieważ wtedy zaniepokojona zorientowałam się że nie wiem gdzie jestem i że zgubiłam moją kochaną Sakuro-chan! Przerażono tym faktem, szukałam zapachu Sakury, który mógł mnie do niej zaprowadzić, jednak wtedy nic nie czułam, wiec właśnie wtedy zaczęłam panikować i się trząść, aż nagle
moja obroża się zaświeciła i wyrządziła większe kłopoty! Bo wtedy tak nagle zaczęła mnie dusić, szepcząc mi dziwne słowa do głowy brzmiejące tak  :
~~~~
'' Chowaniec Servam zawierający  łańcuchowy kontrakt musi zawsze stać u boku swego pana, ponieważ, gdy go złamie karę dostanie przez podsuszanie i straszne bóle '' 
 ~~~~
 Słowa szepczące w mojej głowie były coraz głośniejsze, wyraźniejsze, tak jak bóle, które  nagle się ukazały, w mym kocim ciele oraz które tak strasznie bolały że upadając na cztery łapy tracąc przytomność, wtedy tylko zdążyłam wyszeptać imię dziewczyny, po straceniu przytomność.

 (Sakuro-chan?)

poniedziałek, 24 lipca 2017

Od Sakury CD Koneko

Chyba moja mała kotka miała prawdę. Za szybko z tym wszystkim się spieszyłam. Nie było to potrzebne wreszcie, aż tak od razu. Lubiłam z nią spać, zawsze płyneło od niej takie ciepło i spokój.  
Najbardziej jednak w tym wszystkim zaskoczył mnie jej węch. Odkryła moje rany, które chciałam tak ukryć. Nie potrafiłam się nawet wykręcić czy coś, a kłamać również nie chciałam.

~ Od śniadania czułam ten zapach, ale teraz wiem skąd on pochodzi...- powiedziała, a ja swój wzrok skierowałam w drugą stronę. - Znam ten zapach zbyt dobrze! Wychowałam się przecież na wojnie, na której codziennie się to spotykało - dodała po chwili coraz to bardziej oburzona. - Jeśli boisz się medyków to ja cię opatrzę, znam się na tym zbyt dobrze - uśmiechnęła się, chwytając mnie za rękę.- Chociaż tak mogę się odwdzięczyć za wszystko...
Mi nie pozostało nic innego jak jakoś tego wszystkiego wyjaśnić jej tak, aby to zrozumiała. Chwilę się zastanowiłam. Zanim zaczęłam co kolwiek mówić, wzięłam głęboki oddech następnie skierowałam na nią swój wzrok przy okazji odwracając się do niej całkowicie. Tak, aby stała naprzeciwko mnie.
- Wiesz Neko, czasami tak jest, że ludzie wolą, aby inni czegoś nie wiedzieli. Robią to, aby ochronić innych - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem na twarzy. - Lepiej będzie jak ja patrze sobie rany, a ty jak zjesz to posprzątasz po śniadaniu. To mi bardzo pomorze - pogłaskałam ja po głowie. Wróciłam do pokoju zostawiając dziewczynkę w kuchni.
Nie chciałam, aby zobaczyła moje rany. Byłam wdzięczna, że chciała mi pomóc, ale nie chciałam, aby je widziała. 
- To jak idziemy do miasta? - spytałam się uśmiechnięta.
- Możemy iść... - powiedziała Neko jakoś mniej radośnie.
- Siadaj chwilę na krzesło - moja mała dziewczynka posłuchała mnie, a ja wzięłam swoją szczotkę do włosów, ozdobę oraz gumki, aby mieć czym zawiązać włosy. Po bokach zrobiłam małe warkoczyki po czym wzięłam i związałam je w kitka. Tak samo zrobiłam z drugą stronę. Jej włosy były lekko pofalowane co dodawało jej uroku. Przywiązałam również różowe wstążki do kitków oraz małe spinki do włosów w truskawki.
- Teraz możemy iść - przytuliłam ją od tyłu. - Nie złość się już na mnie - wzięłam swoją pelerynę. Założyłam kaptur, aby schować swoje włosy. Wzdłuż pasa przyczepiłam torebkę na bok. Było to praktyczne i przy okazji pożyteczne. Wyciągnęłam rękę na znak, że Neko może śmiało mnie chwycić za nią.

<Neko?>

Od Koneko C.D Sakura

Jedząc pyszne naleśniki zrobione przez moją ukochaną Sakuro-chian, uważnie, siedząc obok niej słuchałam, jak czyta zawartość listu, który po niezwykłym zjawisku się pokazał razem z księgą. List był strasznie długi, lecz łatwy do zrozumienia ,wiec wiele dzięki niemu zrozumieliśmy, wyjaśniliśmy i dowiedzieliśmy, a nawet pod koniec listu wzruszyliśmy się tak bardzo że mieliśmy łzy w oczach. Sakura wtedy, po liście wzruszona tak nagle mnie przytuliła, tak mocno że prawie by mnie udusiła! Dlatego wtedy z ostatnich sił oddechu szepnęłam : 
~~~
- Sakura udusisz mnie... 
~~~
Właśnie wtedy dopiero Sakuro-chian, po mojej cichej wypowiedzi  zorientowała się ze mnie dusi swym uściskiem, wiec wtedy dopiero puściła mnie z niego, po czym spojrzała mi głęboko w oczka, przeprosiła i pocałowała w czułko. To było takie niespodziewane, nagle i zawstydzające że zarumieniłam się cała na twarzy z zawstydzenia.
  Po czym odwróciłam wzrok, wtedy dopiero serce mi waliło jak szalone! Musiałam cichutko i  głęboko oddychać żeby zwolniło. Gdy to nastąpiło to dopiero, wtedy nieśmiało spojrzałam na Sakuro-chan, prosto w oczy. Właśnie wtedy obie chciałyśmy coś do siebie powiedzieć, jednak dzwonek do drzwi niestety nam przeszkodził w tym.  Obie się zaskoczyłyśmy tym nagłym, o później godzinie dzwonkiem do drzwi że jednocześnie spojrzeliśmy na drzwi wyjściowe.Po sekundzie spojrzenia na drzwi, chciałam się spytać Sakury, wtedy' czy może wie kto to może być 'jednak niestety nie zdążyłam, ponieważ różo-włosa pierwsza się odezwała mówiąc wtedy do mnie : 
~~~ 
- Neko idź weź kąpiel pierwsza. Ja pójdę jako druga - uśmiechnął się 
~~~
Oczywiście wtedy z uśmiechem na twarzy schodząc z kanapy zgodziłam się i od razu   ruszyłam  do łazienki żeby się wykąpać.Po kąpieli, przebrana wróciłam  do Sakuro-chan i ponownie zapytałam się, 'kto odwiedził nas tej później nocy'. Oczywiście odpowiedziała mi krótką, ale bardzo sensowną  odpowiedzią, którą owszem uwierzyłam, jednak coś w niej mi nie pasowało,ale wtedy uznałam że to przez zmęczenie wywołane dzisiejszym dniem, wiec nie wgłębiałem się w tym temacie i nie zadawałam kolejnych pytań. Po prostu wtedy ruszyłam razem z Sakurom do pokoju żeby się położyć, odpocząć, zasnąć i  zrelaksować się w  śnie. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, tak byłam zmęczona ! 
  Niestety mój sen nie był taki relaksujący jak chciałam, ponieważ niestety wtedy śniły mi się straszne, bolesne koszmary, które wywoływały we mnie bóle ciała, wtedy przez te bóle nie mogłam się nawet z koszmaru obudzić! Tak wtedy cierpiałam! Dopiero później koszmary i ból znikły, gdy nagle poczułam miłe i potulne ciepło znanej mi osoby przez sen, które pozwoliło mi nareszcie zrelaksować się w śnie i śniąc sobie o czymś miłym. Było to bardzo przyjemne że spałam prawie do dziewiątej! Gdy się obudziła to leniwie podniosłam się z łóżka rozciągając się i przecierając oczka mówiąc wtedy do siebie w myślach :
~~~  
~ Ale miałam sennn... - Ziewnęłam spoglądając na łóżko na którym tylko ja byłam.- Sakuro-chan już się obudziła!.. Ciekawe co teraz robi i gdzie jest?! - Zadałam sobie to pytanie, wtedy usłyszałam za drzwi pokoju dziwne odgłosy - Chyba słyszę ją z kuchni,wiec chyba niedawno się obudziła - Stwierdziłam mówiąc nagłos, aż nagle poczułam papusiany zapach pysznego jedzenia - Napewno teraz robi śniadanie - Stwierdziłam ponownie po zapachu - Pójdę się przywitać! - Powiedziałam w myślach wstając z łóżka, wychodząc z pokoju i ruszając do kuchni.  - Dobry Sakura... - Powiedziałam zaspanym głosem wchodząc do kuchni spojżawszy na nią
 - Witaj Neko-chan! - Spojżała na mnie - Siadaj, zrobiłam dla nas omlet - uśmiechnęła się 
~ Omlety!...Dobrze - Powiedziałam radośnie siadając przy stoliku na przeciwko Sakury, budząc się automatycznie szybko z radosnym merdaniem ogonka , wtedy  już przy stole zaczęłam jeść jednocześnie z różo-włosom śniadanie.
 Obudzona na maksa i radosna jadłam razem z  Sakro-chan, w ciszy  przepyszne śniadanko zrobione przez nią, które wyłaniało niezwykłe, nieznane dotychczas mi zapachy i smaki, które poznawałam oraz zapamiętywałam sobie. Właśnie wtedy  tak się degustując tym  poczułam bardo mi  znany  zapach, który zaniepokoił mnie, ponieważ ten zapach zawsze mi towarzyszył na wojnie! Przerwałam wtedy jedzenie, żeby sprawdzić skąd pochodzi owy zapach, który nagle poczułam, niestety nagły przerwana cisza, przez moją ukochaną Skauro-chan, która się odezwała  mówiąc mi wtedy o dzisiejszych naszych planach mi przeszkodziła, ale no cóż nie podawałam się i nadal szukałam rozmawiając z Sakuro. 

- Neko jako, że zamieszkasz ze mną to powinnaś mieć kącik i dla siebie. Dlatego dzisiaj urządzimy dla ciebie twój własny pokój -Odparła nagle przerywając ciszę
  ~  Ale jak? - Zapytałam zaskoczona, ponownie przerywając poszukiwania -   Przecież tutaj nie ma już miejsca - Do dałam po chwili, a ona się zaśmiała i odparła 
- Wiesz ten dom powstał za pomocą mojej mocy więc na spokojnie da się wszystko zmienić. Oczywiście malowaniem ścian zajmiemy się osobiście no i samemu go urządzaniem. Jakby ci to wytłumaczyć. Powiększymy dom i same je razem zaprojektujemy co ty na to? - Spytała, po wyjaśnieniu 
~ Własny kącik..- Powiedziałam pod nosem nie wiedząc co o tym myśleć, ponieważ to było nagłe oraz nowe dla mnie, ponieważ nigdy nie miałam swego kącika, bo jako dziecko zawrze  miałam wspólne z młodszą siostrą, a na wojnie nic nie miałam, wiec nie wiedziałam, wtedy co powiedzieć Sakuro-chan. Nie chciałam jej odmawiać, ale tez nie chciałam się na razie zgadzać, wiec po krótkiej przemyśleniach w ciszy powiedziałam. - Ja....Sakuro-chan... Możemy z tym przemeblowaniem i zaprojektowaniem jeszcze poczekać, bo widzisz w krótkim czasie dużo się wydarzyło nie zwykłych rzeczy oraz wszystko jeszcze jest dla mnie nowe, niezwykłe, no i  jeszcze się z tym nie przyzwyczajam, a znów kolejna nowa rzecz to mi nie ułatwi, wiec mam nadzieje że to zrozumiesz - Powiedziałam nie śmiało, bojąc się że nie zrozumie i się obrazi.
  - Neko-chan - Powiedziała po kolejnej dłużej ciszy,  wtedy do mnie podeszła i od tyłu przytuliła - Dziękuje ci że jesteś taka szczera... - Przytulała mnie
~ Ten zapach...- Powiedziałam zaskoczona i za niepojona w myślach
 - Oczywiście że możemy z tym poczekać jeszcze parę dni! Rozumiem twoją sytuację! Nie martw się nie obrażę się o to na ciebie - Uśmiechneła się do mnie  puszczając mnie 
 ~ To dobrze, że możemy z tym poczekać, ponieważ na razie musimy iść do medyka - Powiedziałam spojżawszy na nią
- Do medyka?...Po co ? -Zapytała zaskoczona
~ Z tobą!...Jesteś ranna - Wstałam z krzesła obracając się do niej
 - Nie prawda! - Odwróciła wzrok 
 ~ Proszę nie kłam!..Czuje przy tomie zapach krwi z ran. Ty krwawisz! - Złapałam ją za ręce podnosząc głos.
- Ja... Odkąd to wiesz ? - Zapytała 
 ~ Od śniadania czułam ten zapach, ale teraz wiem skąd on pochodzi...- Odpowiedziałam - Znam ten zapach zbyt dobrze! Wychowałam się przecież na wojnie, na której codziennie się to spotykało - Do dałam po chwile - Jeśli boisz się medyków to ja cię opatrzę, znam się na tym zbyt dobrze - Uśmiechnęłam się, puszczając ją - chociaż tak mogę się odwdzięczyć za wszystko...

  (Sakuro-Chan?)

niedziela, 23 lipca 2017

"To nieludzkie miejsce czyni z ludzi potwory."

Mawra Sadow

Rosjanka | Fizycznie lat 18, jednak urodziła się w 1980 roku | Przyleciała do stanów szukać odpowiedzi na temat swojej rasy.

Wendigo


Głos - Madame Macabre

Historia

"[...] potwory się nie rodzą, potwory ktoś stwarza."  ~C.J. Roberts "Zapach ciemności" 
Mawra urodziła się w małym miasteczku w zachodnio-południowej części Rosji. Jej rodzice byli naukowcami. Po wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu jej ojciec został wysłany tam by oszacować straty jeszcze przed wykryciem szkodliwego promieniowania, kiedy miała sześć lat. Nie wrócił stamtąd, co teraz nikogo już pewnie nie dziwi. Kiedy znowu udostępniono tamtejsze tereny badaczom wyruszyła tam także jej matka, jednak i ona nie wróciła. Przez wiele lat dziewczynę wychowywała babka, która nie należała do najmłodszych osób. Panna Sadow szybko musiała się nauczyć samodzielności. Zmarła ona jednak, kiedy dziewczyna skończyła lat szesnaście. Po dwóch latach spędzonych w sierocińcu, w czasie których dorabiała sobie pracując w sklepie, za zebrane pieniądze wyjechała za rodzicami. Była pewna, że już nie żyją, jednak chciała zobaczyć przynajmniej miejsce, przez które została sierotą. Udało się jej dotrzeć do miasta. 
W postaci Wendigo
Kilka dni spędziła na wędrówce po ruinach. Jedną z kolejnych nocy spędzała przy ognisku w jednym z starych budynków, kiedy zaatakował ją Wendigo. Nie zabił jej jednak, a jedynie zmienił. Później zostawił ją znikając w lesie w postaci tej kryptydy. Wrócił po paru dniach, kiedy Mawra pogodziła się ze swoją nową postacią. Kilka dni i nocy spędzili razem, jednak później instynkt wygrał i osiemnastolatka rozszarpała swojego stwórcę. Taka jest po prostu kolej rzeczy, że te potwory muszą żyć samotnie, duszą się w towarzystwie innych, a najbardziej w towarzystwie kogoś takiego jak one. Po paru dniach z powodu braku zapasów na więcej dni musiała wrócić do domu. Dowiedziała się wszystkiego, czego mogła o Wendigo, czyli prawie niczego. Wiedziała tylko tyle, że to wymysł amerykanów, którzy chcieli zarobić wymyślając nieistniejącego potwora z lasu. Dziewczyna długo zbierała pieniądze, żeby po kilku latach wyjechać do stanów. Tam właśnie zaczęła szukać informacji na ten temat. Dowiedziała się, że już nigdy prawdopodobnie nie stanie się człowiekiem i, że raz na jakiś czas będzie musiała zabić, by nakarmić drzemiącą w niej bestię, jednak wcale tak siebie nie postrzegała. Dla niej było to bardziej jak choroba. Kaszel, albo katar, kiedy to starasz się nie kaszleć na inne osoby, ale z drugiej strony nie umiesz się samemu wyleczyć. Na tę infekcję jednak nie znała żadnego lekarstwa, ani lekarza, który mógłby je przepisać. Zaczęła podróż po stanach poznając nowe kultury i ludzi. Udało jej się opanować w pewnym stopniu Wendigo, nie zmienia się w nie co noc, a jedynie podczas pełni, lub kiedy same tego zechce. Jasnym jest chyba jednak, że wcale nie chce zmieniać się w to coś, bo jakżeby chory chciał pokazywać swoją chorobę innym? 



Charakter

"To cecha potworów, że same się tak nie postrzegają. Pewien smok, który grasował w wiosce i pożerał dziewice, gdy usłyszał krzyk: »Potwór!« obejrzał się za siebie."  ~Laini Taylor "Córka dymu i kości" 
Panna Sadow to, na co dzień, ciepła osoba, która pod uśmiechem chowa wszystko co przeszła i zrobiła. Nie lubi użalać się nad sobą, ani wracać do swojej przeszłości, dlatego stara się żyć chwilą, albo przyszłością. Zawsze daje wrażenie szczerej i pewnej siebie, co przez połączenie z uroczym uśmiechem działa na ludzi jak magnes. Często bywa dość bezpośrednia, ponieważ przez wiele lat brakowało jej bliższego kontaktu z innymi. Każdy kto z nią rozmawia ma wrażenie, że dziewczyna  jakby zataja część prawdy, nie można uznawać jej za nieszczerą, wręcz przeciwnie, po prostu po zakończeniu rozmowy pozostaje mały niedosyt. Jest bardzo energiczną osobą przez co zabiera dużo uwagi rozmówcy. Nie uznaje się za potwora, mimo że zamordowała z zimną krwią już wielu ludzi, twierdzi po prostu, że jest inna, w końcu każdy czegoś potrzebuje w życiu, a to jest właśnie jej potrzeba. Stara się odcinać swoje życie zarówno prywatne jak i służbowe od tego, co robi w swojej drugiej naturze. Pogodziła się z tym, że Wendigo nie jest pasożytem ani demonem, a po prostu częścią jej samej, według niej obie postacie należą do niej, obie są tak samo prawdziwe. Jest nieco impulsywna, więc czasem potrafi wybuchnąć, jeśli ktoś jest zbyt natrętny, albo denerwujący. Kiedy zbliża się pełnia dostaje napadów nostalgii, jednak i wtedy nie traci z ust nieco melancholijnego uśmiechu. Wendigo z zasady są dość terytorialnymi stworzeniami. Nie lubi, kiedy ktoś nadmiernie narusza nie tylko jej przestrzeń prywatną, ale także wchodzi do jej mieszkania jak do siebie. Nasila się to blisko pełni. Czuje się dobrze w towarzystwie, jednak widać po niej, że często ucieka myślami gdzieś daleko. 



Wendigo i moce Mawry 

"Kochać, a potem utracić to, co kochaliśmy - to wpisane jest w nasza naturę. Jeśli nie potrafimy znieść utraty, pochłania nas zło." ~Clive Staples Lewis "Dopóki mamy twarze"
Wendigo - to wielkie człekopodobne ponadnaturalne stworzenie (lub duch) zamieszkujące rzekomo lasy w Queberku i północną część Stanów Zjednoczonych. Powstaje ono zazwyczaj z człowieka, który stracił ukochaną osobę i nie potrafi pogodzić się z jej stratą. 

Podobno Wendigo potrafi dotykiem uczynić z ludzi kanibali, jednak to stworzenie także musi jakoś powstać, prawda? Mawra straciła wiele bliskich, długo żyła także w samotności, prawdopodobnie dlatego mężczyzna nie zabił jej, ani nie uczynił z niej kanibala. Z jej obserwacji i informacji, które znalazła wynika, że osoba samotna potrzebuje pomocy innego Wendigo by się zmienić. Do dziś nie wiadomo skąd wziął się ten osobnik na Ukrainie.

Dziewczyna ta potrafi kontrolować umysły innych, jeśli tylko dostatecznie się na tym skupi, czasem robi to jedynie sugestywnie, ponieważ ma to o wiele lepszy efekt. Nie jest dla niej niczym trudnym wprowadzić ludzi w prawdziwy amok, a i większość istot nadnaturalnych. W swojej ludzkiej postaci potrafi jeszcze jedynie używać telepatii i delikatniej telekinezy.

Kiedy przyjmie formę Wendigo jej moc wzrasta, dodatkowo wzmacnia ją także księżyc, im więcej światła odbitego przez naturalnego satelitę ziemi do niej dociera tym staje się silniejsza. Podczas pełni bez problemu potrafi kontrolować każdego niczym marionetkę. Nie ma problemu z używaniem telekinezy, natomiast telepatia staje się dla niej wręcz naturalną metodą komunikacji.



Aparycja

"Potwory istnieją, żyją między ludźmi i wyglądają całkiem zwyczajnie, a najstraszniejsze w nich jest to, że na pierwszy rzut oka nie widać, że nimi są." ~ Małgorzata Warda "Jak oddech"
Dziewczyna ta mierzy skromne 164 cm, jest szczupła i nie najgorzej zbudowana. Posiada bladą skórę, nie jakoś chorobliwie biała, daje za to znak, że stroni ona od słońca i opalania. Jej dość krótkie włosy mają barwę kasztanową, przez którą także mocno przebija się kolor rudy. Wszystko zależy od światła, w jakim na nią patrzysz. Jest posiadaczką dość rzadko spotykanych oczu w kolorze świeżej trawy. Raczej preferuje modę męską, jeśli chodzi o ubiór, szczególnie buty. Jej dłonie prawie zawsze są zakryte czarnymi rękawiczkami, woli nie ryzykować, że przypadkowo ktoś przez nią oszaleje i nie, nie chodzi tutaj o miłość do niej, tylko o prawdziwy, czysty obłęd.



Ciekawostki

"Cierpię na pewną przypadłość zwaną ciekawością." ~Robert Monroe "Najdalsza Podróż"
- Nie słychać u niej rosyjskiego akcentu, jednak pamięta jak mówić w tym języku
- Jej mieszkanie jest pełne pamiątek z różnych kultur
- W mieszkaniu posiada całkiem sporą bibliotekę oraz składzik na swoje prace.
- Ma kilka starych dzienników o różnych nadprzyrodzonych istotach
- Nie lubi zwierząt, staje się nieco agresywna w ich otoczeniu, działa to także w przypadku ras zwierzęcych (kotołaki, wilkołaki itp.)
- Całkiem sporo czyta, jednak nie ogranicza się do jednego rodzaju książek (chociaż najbardziej lubi kryminały)
- Pracuje jako barmanka, albo dorabia na swoich hobby
- Jej ulubiony rodzaj muzyki to rock, ale generalnie słucha wszystkiego
- Nie rusza alkoholu, ponieważ ma słabą głowę, nie lubi także wyrobów tytoniowych, jednak marihuaną nie pogardzi
- Bardzo lubi kuchnię orientalną

karolina230301 | karolina230301@gmail.com
Cytat w nagłówku pochodzi z książki "Lśnienie" Stephena Kinga

sobota, 22 lipca 2017

Od C4A do Lexie

C4A wyszedł z laboratorium nie oglądając się za siebie. Po paru krokach zaczął biec, ponieważ mało miał czasu. Jeśli ma wyszukać to logo, to musi być zaopatrzony w generator i różnego rodzaju kable USB. Jeszcze do tego najbliższa biblioteka znajduje się 10 mil od jego nory, co nie pomaga wcale.
Biegnąc, zauważył coś jaskrawo-zielonego wśród rdzennego brązu podłoża. Pierw pomyślał, że to roślina, jednak ta zieleń była zbyt żywa. Podchodząc bliżej, zobaczył że to były słuchawki do słuchania muzyki. Przypomniał sobie szczegół, że Biały Kruk miał takiego koloru ten sam sprzęt. Wziął je więc wsadził do kieszeni. Być może będzie potrzebował pretekstu by do niej wrócić, więc niech oddanie ich będzie tym pretekstem.
Gdy znalazł się na znajomym terenie zwolnił. Chłopak przez studzienkę kanalizacyjną przeszedł do podziemi, skąd po kilometrze krętych, znajomych mu korytarzy usuniętej z użytku kanalizacji ściekowej, dotarł do bocznego tunelu kończącego się ścianą. Tam się tymczasowo ulokował. Jedyne co tam miał to materac, narzędzia podstawowe i ciuchy. Trochę jedzenia też się tam znalazło. Swoje znaleziska trzymał gdzie indziej. Ciemno tu, nieprzyjemnie, latają szczury, lecz mutanty rzadko spotkasz.
Lyi przygotował to co niezbędne i szybko się przebrał. Ubrał na siebie kostium, w którym będzie mógł się swobodnie transformować bez niszczenia go na wszelki wypadek. Taki tam prezent od Stwórcy na ostatni dzień.
Z rozkładem tuneli w głowie Lyi pokierował sobą aż do wyjścia tuż przed drzwiami biblioteki. Jak na złość dopiero wtedy przypomniał sobie o książce którą stąd wziął i skończył czytać. Trudno, innym razem ją odniesie, chociaż nie ma takiej potrzeby. Nikt go nie zmusza. Miejsce bibliotekarza tu od lat stoi puste. Jedyne co tam żywe to 16-nożne pająki.
Słońce sięgało swego szczytu. Jego promienie oświetlały pomieszczenie przez wybite szyby. Nie tracąc czasu, śmignął przez regały książek do stolików w komputerami. Podpiął je do generatora obok siebie. Następnie wprowadził logo narzędzi w wyszukiwarkę. Złapał się za głowę widząc ile wyników było powiązanych z tak zwanymi szychami biznesu międzynarodowego. Głównie pojawiało się nazwisko Rotschild. O tej rodzinie wiedział tylko to co słyszał. Pora zasięgnąć więcej informacji...
*~*~*
Na dworze zapadł zmrok. Lyiacon wciąż siedział i czytał. Jednak słowa zapisane na komputerze nie układały mu się w głowie w logiczną całość. Czytając jeden artykuł, pokazywał się drugi niby taki sam, lecz napisany ze strony osoby o odmiennym zdaniu, przez co nie mógł określić któremu ufać bardziej... To zajęło mu większość czasu.
Lyi alarmująco spojrzał w stronę okien.Wydawało mu się, że coś tam zobaczył kontem oka. Być może to tylko jego paranoja... Wrócił wzrokiem do monitora.
Samo drzewo genealogiczne było równie uwikłane z uwagi na liczebność osób w tej rodzinie oraz jej historię od początku. Dochodząc do zdarzeń z 21 wieku, pojął, że ta rodzina miała swoje wkłady w wojny oraz kontrolę nad bankami, już nie mówiąc o mediach i rządzie...
Lyi oparł się leniwie, patrząc tępo w ekran. Tyle ile przeczytał mu wystarczyło. Ile z tego wszystkiego jest prawdą? To nie jest tak, że przyszedł tu by pozyskać wiedzę z internetu. Przyszedł tu by zobaczyć opinię internetu. On nie ufa czemuś, co jest udostępniane dla wszystkich. Zawsze gdzieś prawda jest podmieniona.
Monitor zgasł nagle. Zaniepokojony klikał bez skutku w klawisze. Być może wtyk od generatora wypadł. Sprawdził to. Wszystko było na swoim miejscu, jednak kabel był przeciągnięty pod stołem... i pogryziony. Olśniło go o ciut za późno. W odbiciu ekranu zobaczył za sobą mutanta przypominającego półtorametrowego golca na sterydach bez oczu i dodatkowymi parami ostrych siekaczy, potocznie zwanego . Z jego pyska toczyła się ślina. Nozdrzami wtaczał w siebie zapach którym widział otoczenie. Otworzył swoją paszczę do ryku. Zamachnął się pazurzastą łapą na chłopaka i przygniótł go do podłogi. Zanim Lyiacon go z siebie strącił, nałykał się jego wydzieliny z paszczy. Walczył z potworem siłami, z szacunku dla przechowywanej wiedzy w bibliotece. Przekroczywszy jej próg, przetransformował stopy w poduszkowce latające. Bestia siedziała mu na ogonie. Pierw myślał, że ją zgubi, lecz ta nie dawała za wygraną. Posłał jej krótką serię z AK-47. Tylko zaczęła kuśtykać.
- Taki twa - zakrztusił się - twardziel z ciebie? - przygotował działo - Otwórz buzię. Leci samolocik.
Wysłał gryzoniowi 5-cio kilogramową dawkę ołowiu. Siła uderzenia rozbryznęła jego mózg na wszystkie strony. Zdążył tylko ostatni raz ryknąć. Fala zakłóciła równowagę C4A, przez co wytarł sobą piaszczyste podłoże. Zakuło go w żołądku. Na galaretowatych nogach wstał. Końcówki włosów mu poszarzały. Nie był pewny czy to przez kurz czy uraz.
- Przez tydzień nie mu - kaszlnął - nie muszę wychodzić na dwór. Jeszcze trochę i wyczerpię limit szczęścia. - rozejrzał się dookoła - Daleko mnie poniosło... czy po prostu tu tak ciemno? - chwilę się nad tym zastanowił, po czym po prostu poszedł (pokracznie) przed siebie - A chu... A hoj przygodo...!

<Lexie? To nic ;). Ja to pisałam na kompie, a nie wygląda lepiej :D.>

Od Noctisa c.d. Andreasa

Westchnąłem cicho. Zdecydowanie nie lubiłem wychodzić w ciągu dnia z domu. To było paskudne. Pierwsze co zrobiłem to sprzątnięcie resztek zwłok leżących w salonie. W postaci demona rozszarpałem je na kawałki i od razu wchłonąłem, żeby nie pozostawić żadnych śladów. Kiedy już się z tym uporałem szybko uzupełniłem brakujące części mojej garderoby, na co już od kilku minut czekał Andy. Wsunąłem na nos okulary przeciwsłoneczne, by zamaskować worki pod oczami, on miał podobne i wyszliśmy z mieszkania.
Godzina pierwsza miała to do siebie, że ulice były puste. Większość ludzi była już w pracy, dlatego nikt nam nie przeszkadzał w spacerze. Andy pruł przed siebie jak strzała wyładowując w ten sposób negatywne emocje, a ja po prostu dreptałem za nim. Nie lubiłem, kiedy się tak nakręcał irytacją, bo na mnie też to działało, a nie lubiłem chodzić cały poirytowany, w ogóle kto lubi?
Tak więc po dwóch godzinach mój pan w końcu się zlitował i zgodził się na powrót do naszego apartamentu, by nieco odpocząć od światła. Już o dwudziestej byliśmy umówieni, a nasze spotkania w większości były z osobami, które zamierzały nas zabić, dlatego przezornie obaj woleliśmy nieco zregenerować naszą moc. Właśnie dlatego przez resztę dnia na zmianę drzemaliśmy i turlaliśmy się po łóżku wygłupiając. Oczywiście mała menda zawsze zaczynała! A tu przypadkiem trąciła mnie łokciem, że aż brakło mi tchu, a tu przypadkiem zasadziła cios w głowę. Widać było, że po prostu mu się nudzi normalne leżenie.
O umówionej godzinie stawiliśmy się na lotnisku. Musieliśmy jednak czekać prawie godzinę zanim ktoś się pojawił. Po pierwsze dookoła nas rozbłysły wielkie reflektory, które najwidoczniej ktoś przygotował. Przysłoniłem oczy ręką, a potem nasunąłem na nos okulary przeciwsłoneczne. Andy zrobił to samo.
- Czyżby kolejni? - zapytałem zerkając na mojego pana.
- Najwidoczniej - odparł zeskakując z jednego z kontenerów, na którym się wylegiwaliśmy.
Po chwili z cienia, zza jednego z reflektorów wyszedł mężczyzna z głupim uśmiechem na twarzy.
- Oh, Andy, jak miło cię widzieć... - zaczął na co ja warknąłem niezadowolony - tak, ciebie też, Noc. Stęskniłem się za wami.
Był dość dobrze zbudowany, jednak bez przesady, miał kasztanowe, falowane włosy i okulary na nosie, jednak nie takie jak my, a raczej korekcyjne. Od razu go poznałem, to było bardzo w jego stylu.
- Oh Lenny... - odparł parodiując jego ton Andy - zapewniam cię, że my wcale. Miałem wręcz nadzieję, że więcej cię nie zobaczę.
No tak. Kilka lat temu, kiedy byliśmy w Montgomery ścigał nas jeden facet zafascynowany naszą więzią, o której nie mieliśmy pojęcia, skąd wiedział. Chciał nas złapać dla jakiś badań, ale na szczęście był totalnym idiotą, więc z łatwością udało nam się uciec. Przy okazji pokiereszowaliśmy mu paru ludzi i kilku zabiliśmy. Nic wielkiego.
- Tym razem przygotowałem się nieco lepiej - zdeklarował, nadal z wesołym uśmiechem.
Pstryknął palcami, a zza jego pleców wyskoczyło paru wojowników, wyglądali nieco jak ninja, ale na pewno nie byli oni zwykłymi ludźmi. Od razu to wyczułem, więc jedynie czekałem na ich atak lub sygnał od Andyego do działania. Tak, stanowczo obaj nie lubiliśmy Lenny'ego tak samo mocno.

<Andy?>

piątek, 21 lipca 2017

Od Andreas'a c.d Noctis'a

Westchnąłem ciężko kiedy mój obiad nie dotarł na czas, a telefon dał znać iż właśnie minął jego czas. Chory ubrałem się do wyjścia, w swój jakże ukochany płaszcz. Ciekawe czemuż to Noc nie przyniósł mi duszy, ktoś mu przeszkodził ? Ta, zdecydowanie to musiało być powodem. Jeszcze nie zdarzyło mu się zapomnieć o jedzeniu dla mnie, jak widać musiałem go znaleźć i z nim poważnie porozmawiać, ewentualnie pomóc mu. Zdenerwowany, z paczką chusteczek w ręce skakałem z budynku, na budynek. Skrzydła bolały przez gorączkę, więc nawet ich nie używałem. Stanąłem na skraju jednego z dachów budowli, kiedy to zauważyłem zaginionego, otoczonego przez dwóch durnych typków i mój obiad, który jeszcze żył. A więc tak to wyglądało.  Zeskoczyłem na dół i powoli zmierzałem w ich kierunku, każdemu uważnie się przyglądając spod przymrużonych oczu, które były czarne. Tak miewałem jak byłem doprawdy wkurwiony i głodny zarazem.
- Kim oni są, to przez nich mój obiad nie dotarł na czas? - spytałem Noca wyciągając chusteczkę z opakowania, by w nią kichnąć, co zrobiłem w porę.  Dodatkowo miałem tik nerwowy, czyli drgającą powiekę.
Brunet kiwnął głową, a ja pokręciłem głową z załamaniem. Wytarłem czubek nosa i schowałem papier do kieszeni.
Uśmiechnąłem się z lekka złowieszczo i pstryknąłem palcami odbierając to co mi należne, czyli duszę. Ta od razu została przeze mnie wchłonięta, a tęczówki wróciły do odcienia błękitu. Ciało tejże ofiary pało z impetem na ziemię. Kto jest pierwszy? Śmierć i chuj mnie obchodzą pozostali, może jestem z tego względu egoistą, ale Szatan czy Bóg chcą mieć je dla siebie i je kisić zamiast robić pożytek. Choć znałem kilka demonów co żywili się tak samo jak ja.
- Od razu lepiej - westchnąłem z ulgą doprowadzając się do ładu. Czarny dym, który mnie otaczał znikną. - Jeśli oni ci przeszkodzili jesteś doprawdy idiotą, chory muszę się fatygować by jeszcze ciebie zabrać, tak samo jak jedzenie - syknąłem. Wskazałem kościstą ręką na demona, a potem na wstawionego anioła. - A jeśli zobaczę was dwóch, przeszkadzających mu w donoszeniu prowiantu, to obiecuję jedno... Nikt z was klątw nie zdejmie, ani wasi rodzice i będę patrzeć  z przyjemnością, jak się będziecie kurwa męczyć - warknąłem łapiąc Noctisa za ucho. - A ty za m-mną... A-apsik! Do domu-u A-apsik! - zakryłem dłonią nos, kiedy to choroba o sobie przypomniała w formie ataku kichania. Jednakże, nie puściłem swojego demona, lecz ciągnąłem go w kierunku mieszkania. Zignorowałem tamtą dwójkę, jeśli mieli coś do powiedzenia, to proszę bardzo, chętnie ich wysłucham. O ile im wcześniej nie powybijam zębów i nie połamie kości.
- Aua! Przepraszam kochanie, to się więcej nie powtórzy! Au!- pokręciłem głową patrząc z politowaniem na niego. Wgryzłem się w dłoń do krwi, z której nabrałem trochę do ust. Wyplułem ją na chodnik i otworzyłem portal prosto do domku. Pchnąłem błękitnookiego do przodu, dodatkowo posyłając kopniaka w pośladek, kiedy pojawił się nasz transport. Brunet wleciał w niego, a ja ruszyłem spokojnie za nim smarkając w kolejna chusteczkę. Zerknąłem tylko przez ramie piorunując tamtych dwóch wzrokiem, po czym poszedłem w ślady Noc'a.
Pojawiłem się w mieszkaniu tuż obok swojego partnera. - Nic nie mów - bąknąłem pod nosem, widząc, że ten już miał zamiar się tłumaczyć. Zdjąłem buty i płaszcz, po czym poczłapałem na kanapę, ciągnąc znów za ucho wyższego.
- Śpisz ze mną, no i nie masz prawa opuszczać kanapy bez mojej zgody na dłużej niż trzy minuty - uśmiechnąłem się lekko. Popchnąłem go na posłanie, a ten stracił równowagę i na nim leżał. Westchnął ciężko, a ja położyłem się obok. Wczepiłem się w niego i szczelnie okryłem nas obu kocem, zyskałem z powrotem przytulanko-grzejnik. Mogłem spać i  leczyć się dalej.

< kto tam dalej ma pisać? xd Remi ?>
Szablon wykonała Sasame Ka z Ministerstwo Szablonów
CREDITS
Art Texture1 Texture2