piątek, 21 lipca 2017

Od Noctisa c.d. Viktora

Propozycja była nader kusząca zważywszy na to, że wcale nie byłem mocno przywiązany do jego kasyn. Zagrałbym praktycznie o nic, a mógłbym dostać całkiem fajną nagrodę.
- Doprawdy kusząca propozycja, jednak tak się składa, że nie mam teraz głowy do gier i zabaw - odparłem z lekkością.
Była ona oczywiście udawana, bo godzina 0 była coraz bliżej, a to oznaczało, że zaraz przyjdzie mój pan i to głodny, a tego nikt nie chciał. Byłem tego pewny.
- Oh... czyli jednak odmawiasz? A myślałem, że pójdzie prościej - powiedział równie lekko.
- Słuchaj... zróbmy tak, ty mi nie będziesz teraz przeszkadzał, a później grzecznie się dogadamy, dobrze? - zapytałem retorycznie ruszając za wcześniej wypatrzoną ofiarą.
Na moje nieszczęście mężczyzna chyba nie był zadowolony moim układem, bo nagle pojawił się na mojej drodze.
- Co to to nie. Mam czas teraz i tylko teraz, a jeśli coś Ci nie pasuje, to możesz po prostu zgodzić się na moje reguły - wyjaśnił.
Czułem się jakbym podpisywał pakt z diabłem, a tego nie miałem zamiaru robić. Zamierzałem przeciągać tę rozmowę jak najdłużej się da tylko po to by utrudnić mu życie tak samo jak on utrudniał to w tej chwili mnie.
- No cóż... albo zaczekasz, albo będziesz musiał mnie dogonić, więc... - odparłem zeskakując z dachu.
Byłem pewny, że nie będzie mu się chciało mnie gonić, gdzie tam. Mi też by się nie chciało gonić kogoś takiego. W połowie lotu zmieniłem się w cień i dalej pomknąłem jako część mroku. Dogoniłem mężczyznę. Stałem się jego cieniem i po prostu udałem, że się duszę. On zrobił dokładnie to samo, tylko że on na prawdę umierał. Po kilku sekundach stracił przytomność, a ja znów przybrałem ludzki wygląd. Usłyszałem alarm budzika. No to miałem dziesięć minut, przy odrobinie szczęścia...
- Jak dobrze, że jednak nie zamierzałeś długo się ze mną ganiać. Naprawdę nie mam humoru na zabawy, ale chcę to już załatwić - koło mnie pojawił się wcześniej poznany przeze mnie demon.
Wyglądał na nieco zmęczonego już tą sytuacją i w ogóle nie krył się z faktem, że wolałby być gdzie indziej.
- Wybierz grę, tylko daj mi parę minut - odparłem zerkając na zegarek, czułem się niczym biały królik z Alicji w Krainie Czarów.
- Myślałem, że pójdzie nieco... - zaczął, ale niestety ja musiałem schować do kieszeni maniery, bo oto zza rogu wyszedł już lekko wstawiony pan-latarka, który ostatnio zepsuł mi posiłek.
Najwidoczniej wracał z baru.
- Wy sobie jakieś jaja robicie - powiedziałem zrezygnowany.
No co to to nie. Więcej ich matka nie miała? Wszystko jak zawsze przeciwko mnie! Raz jeden pajac raz drugi się mnie musi uczepić. Aniołopodobny spojrzał na nas lekko zdziwiony, ale i nieco zobojętniały, prawdopodobnie przez alkohol.
- Znowu? - zapytał mierząc wzrokiem trupa.
- Tak i jeśli znowu zabierzesz mi moje jedzenie to... - nie zdążyłem skończyć, bo trup już podleciał do pana latarki ciągnięty telekinezą.
Uczepiłem się go niczym pięciolatek rodzica, który wychodzi do pracy.
- Nie, nie, nie! Oddawaj! To nie fair - powtarzałem zły.
Przecież ile można. Najpierw pan latarka psuje mi jedzenie, później przychodzi pan "uśmiecham się tak szeroko, że zaraz mi szczęka wyleci", chyba będę musiał mu znaleźć jakieś krótsze przezwisko, a potem znowu pan latarka. Żyć nie umierać. Demon przypatrywał się tylko scenie z lekkim rozbawieniem, chyba teraz gdy zrobiło się dla niego minimalnie ciekawiej mógł w końcu chwilę poczekać. Tymczasem zwłoki razem ze mną podpłynęły w powietrzu do pana latarki. Ten odrzucił mnie na bok i po prostu ożywił zwłoki. Siedziałem na ziemi z miną obrażonego dziecka, aż nie usłyszałem drugiego alarmu w telefonie. No to teraz się zacznie. Byłem tego pewien jak nazwiska mojego pana. Nieco spoważniałem nasłuchując. Obaj mężczyźni patrzeli na mnie jak na wariata. Nie do końca rozumieli o co mi chodzi.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał w końcu pan latarka.
- Czekam - odparłem obojętnie rozglądając się krótko po blokach naokoło nas.
- Na co jeśli można wiedzieć? - tym razem zapytał demon, któremu trochę się najwidoczniej śpieszyło.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, ponieważ po sekundzie z budynku zeskoczył Andy. Jego oczy były kompletnie czarne, dookoła niego unosił się czarny dym, a on był w połowie pokryty czymś na kształt łusek... Teraz na bank oberwiemy wszyscy trzej za to, że jego obiad nie dotarł na czas.

< Andy, skarbie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Sasame Ka z Ministerstwo Szablonów
CREDITS
Art Texture1 Texture2