Godzina pierwsza miała to do siebie, że ulice były puste. Większość ludzi była już w pracy, dlatego nikt nam nie przeszkadzał w spacerze. Andy pruł przed siebie jak strzała wyładowując w ten sposób negatywne emocje, a ja po prostu dreptałem za nim. Nie lubiłem, kiedy się tak nakręcał irytacją, bo na mnie też to działało, a nie lubiłem chodzić cały poirytowany, w ogóle kto lubi?
Tak więc po dwóch godzinach mój pan w końcu się zlitował i zgodził się na powrót do naszego apartamentu, by nieco odpocząć od światła. Już o dwudziestej byliśmy umówieni, a nasze spotkania w większości były z osobami, które zamierzały nas zabić, dlatego przezornie obaj woleliśmy nieco zregenerować naszą moc. Właśnie dlatego przez resztę dnia na zmianę drzemaliśmy i turlaliśmy się po łóżku wygłupiając. Oczywiście mała menda zawsze zaczynała! A tu przypadkiem trąciła mnie łokciem, że aż brakło mi tchu, a tu przypadkiem zasadziła cios w głowę. Widać było, że po prostu mu się nudzi normalne leżenie.
O umówionej godzinie stawiliśmy się na lotnisku. Musieliśmy jednak czekać prawie godzinę zanim ktoś się pojawił. Po pierwsze dookoła nas rozbłysły wielkie reflektory, które najwidoczniej ktoś przygotował. Przysłoniłem oczy ręką, a potem nasunąłem na nos okulary przeciwsłoneczne. Andy zrobił to samo.
- Czyżby kolejni? - zapytałem zerkając na mojego pana.
- Najwidoczniej - odparł zeskakując z jednego z kontenerów, na którym się wylegiwaliśmy.
Po chwili z cienia, zza jednego z reflektorów wyszedł mężczyzna z głupim uśmiechem na twarzy.
- Oh, Andy, jak miło cię widzieć... - zaczął na co ja warknąłem niezadowolony - tak, ciebie też, Noc. Stęskniłem się za wami.
Był dość dobrze zbudowany, jednak bez przesady, miał kasztanowe, falowane włosy i okulary na nosie, jednak nie takie jak my, a raczej korekcyjne. Od razu go poznałem, to było bardzo w jego stylu.
- Oh Lenny... - odparł parodiując jego ton Andy - zapewniam cię, że my wcale. Miałem wręcz nadzieję, że więcej cię nie zobaczę.
No tak. Kilka lat temu, kiedy byliśmy w Montgomery ścigał nas jeden facet zafascynowany naszą więzią, o której nie mieliśmy pojęcia, skąd wiedział. Chciał nas złapać dla jakiś badań, ale na szczęście był totalnym idiotą, więc z łatwością udało nam się uciec. Przy okazji pokiereszowaliśmy mu paru ludzi i kilku zabiliśmy. Nic wielkiego.
- Tym razem przygotowałem się nieco lepiej - zdeklarował, nadal z wesołym uśmiechem.
Pstryknął palcami, a zza jego pleców wyskoczyło paru wojowników, wyglądali nieco jak ninja, ale na pewno nie byli oni zwykłymi ludźmi. Od razu to wyczułem, więc jedynie czekałem na ich atak lub sygnał od Andyego do działania. Tak, stanowczo obaj nie lubiliśmy Lenny'ego tak samo mocno.
<Andy?>
Tak więc po dwóch godzinach mój pan w końcu się zlitował i zgodził się na powrót do naszego apartamentu, by nieco odpocząć od światła. Już o dwudziestej byliśmy umówieni, a nasze spotkania w większości były z osobami, które zamierzały nas zabić, dlatego przezornie obaj woleliśmy nieco zregenerować naszą moc. Właśnie dlatego przez resztę dnia na zmianę drzemaliśmy i turlaliśmy się po łóżku wygłupiając. Oczywiście mała menda zawsze zaczynała! A tu przypadkiem trąciła mnie łokciem, że aż brakło mi tchu, a tu przypadkiem zasadziła cios w głowę. Widać było, że po prostu mu się nudzi normalne leżenie.
O umówionej godzinie stawiliśmy się na lotnisku. Musieliśmy jednak czekać prawie godzinę zanim ktoś się pojawił. Po pierwsze dookoła nas rozbłysły wielkie reflektory, które najwidoczniej ktoś przygotował. Przysłoniłem oczy ręką, a potem nasunąłem na nos okulary przeciwsłoneczne. Andy zrobił to samo.
- Czyżby kolejni? - zapytałem zerkając na mojego pana.
- Najwidoczniej - odparł zeskakując z jednego z kontenerów, na którym się wylegiwaliśmy.
Po chwili z cienia, zza jednego z reflektorów wyszedł mężczyzna z głupim uśmiechem na twarzy.
- Oh, Andy, jak miło cię widzieć... - zaczął na co ja warknąłem niezadowolony - tak, ciebie też, Noc. Stęskniłem się za wami.
Był dość dobrze zbudowany, jednak bez przesady, miał kasztanowe, falowane włosy i okulary na nosie, jednak nie takie jak my, a raczej korekcyjne. Od razu go poznałem, to było bardzo w jego stylu.
- Oh Lenny... - odparł parodiując jego ton Andy - zapewniam cię, że my wcale. Miałem wręcz nadzieję, że więcej cię nie zobaczę.
No tak. Kilka lat temu, kiedy byliśmy w Montgomery ścigał nas jeden facet zafascynowany naszą więzią, o której nie mieliśmy pojęcia, skąd wiedział. Chciał nas złapać dla jakiś badań, ale na szczęście był totalnym idiotą, więc z łatwością udało nam się uciec. Przy okazji pokiereszowaliśmy mu paru ludzi i kilku zabiliśmy. Nic wielkiego.
- Tym razem przygotowałem się nieco lepiej - zdeklarował, nadal z wesołym uśmiechem.
Pstryknął palcami, a zza jego pleców wyskoczyło paru wojowników, wyglądali nieco jak ninja, ale na pewno nie byli oni zwykłymi ludźmi. Od razu to wyczułem, więc jedynie czekałem na ich atak lub sygnał od Andyego do działania. Tak, stanowczo obaj nie lubiliśmy Lenny'ego tak samo mocno.
<Andy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz