- Michael to jakiś tam zastępca, tak? Nie znam się na religii, w sumie to niczego nie wyznaje - powiedziałem zgodnie z prawda biorąc do ust kolejny kęs słodkości.
- Jest taki sam jak ja, tyle, że starszy - skinąłem głową i chwyciłem kubek z kawą. Zaciągnąłem się jej pysznym zapachem, od którego ciekła ślinka. Napiłem się.
- A dużo was tam jest? W sensie aniołów, archaniołów i tak dalej? - okropnie mnie zaciekawił. Nagle zapragnąłem wszystko wiedzieć, ale to było oczywiste, że dosłownie wszystkiego mi nie powie. Skoro archanioły mają bronić ludzi czy coś, to chyba nie powinny wygadywać swych wszystkich sekretów, prawda?
- W niebie? Owszem - wyobraziłem sobie białe chmury i puszyste domki, w których mieszkają duchy w białych szatach i o tym samym kolorze skrzydłami, dzięki którym przemieszczają się z chmury na chmurę i żyją sobie tak, jak na ziemi (może nie dosłownie). W ten sposób wyobraziłam sobie całe miasto. - Co się stało? - zapytał mnie. Nie zauważyłem, że nagle zacząłem się śmiać. Czyżbym miał jakieś napady? Monica kiedyś mnie o to posądziła, kiedy nagle wybuchnąłem śmiechem przy kolacji. Ale jak miałem być poważny, kiedy z uszu jej ojca wystawały glony?
- A nic takiego. Wyobraziłem sobie to wszystko i... to raczej nie to samo, co jest w niebie - wytłumaczyłam zajadając się końcówką ciasta.
- Trudno sobie to wyobrazić - stwierdził dokańczając swoje tiramisu, a ja ciasto czekoladowe. One miało jakaś nazwę... Cóż, nie pamiętam jaką. I w tym momencie przypomniała mi się Rebeca i cukierki miętowe, jakie miałem dla niej kupić. Mówiłem, że długo nie będę siedział w mieście, a jak na razie zdążyli mnie złapać rybacy, uratował mnie anioł i w tym momencie siedzę sobie z nim w kawiarni i zajadam się ciastem. Gdyby Monica to usłyszała, oskarżyła by mnie o to, że nie zostawiłem jej kawałka i jestem zachłannym wielorybem. Na ta myśl się lekko uśmiechnąłem.
- Zapomniałem - westchnąłem. - Musze kupić cukierki dla młodszej koleżanki i wracać. Długo miałam nie siedzieć - powiedziałam dopijając swoją kawę. Jeremiel chwilę milczał przełykając ostatni kęs swojego dania.
- Przejdę się z tobą - zaproponował.
- Na pewno? - nie chciał bym się czuć tak, jakby go do czegoś zmuszał, ale nie wyglądał na jakiegoś zdenerwowanego czy zmęczonego. Na prawdę ciekawie jest spotkać anioła.
- Tak. Przy okazji sprawdzę jak się trzymają rybacy i czy za daleko nie odpłynęli - powiedział wstając.
- No właśnie, lepiej to sprawdzić - przyznałem. - Pod wodą mamy granicę, która kończy się na urwisku, a zaczyna się otwarty ocean. Nie mam pojęcia co to za miejsce, ale tam nie jest bezpiecznie - przyznałem. Przypomniała mi się wystająca dłoń z wody, ludzka dłoń, która czekała na pomoc. Ale kiedy zanurkowałem zauważyłem... coś dziwnego i strasznego. To nie był człowiek, tylko wielkie monstrum, który przypominało wieloryba, ale miał nieco wydłużone oczy, ostrzejsze zęby, a na końcu nosa... tą właśnie rękę. Czekał na swoje pożywienie... od tamtego czasu przysiągłem sobie, że nigdy nie zapuszczę się dalej, niż to konieczne, a byłem wtedy małym trytonem...
<Jeremiel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz