niedziela, 2 lipca 2017

Od Noctisa do Hieremihela

Od kilku godzin moje nieco zbyt czułe nozdrza drażniła mieszanina zapachów składająca się z dymu, alkoholu i najprawdopodobniej wymiocin. O innych zapachach nawet nie chciałem myśleć by samemu nie zwymiotować.
Tak, te zapachy jasno opisują kasyno. Blisko im do baru, jednak trzeba uzupełnić, że akurat wygrywałem zakład przy stole bilardowym. Stwierdziłem, że jeden dzień mogę odpocząć od karcianych potyczek i wykazać się moim analitycznym wzrokiem. Dla człowieka to, co robiłem było niewiarygodne, a dla istot nadprzyrodzonych po prostu trudne. W końcu kilka lat studiowania podręczników do matematyki i fizyki na coś się zaczęło przydawać. Przed moimi oczami jak w książkach pojawiały się rysunki i schematy. Tak, długo to tłukłem, żeby umieć coś takiego, a jak wtedy mój pan się ze mnie nabijał. Pamiętam jak przychodził i mówił, że tylko marnuje czas przed tymi książkami, a ja zawsze mu odpowiadałem, że skoro jestem nieśmiertelny to jak mogę marnować czas?
Trzy bile, jeden strzał i po zakładzie. Nic prostszego. Jedno celne uderzenie i grymas niedowierzania na twarzach przegranych. Posłałem im wyzywające spojrzenie czekając na obiecane pieniądze. Osoby, które nie straciły pieniędzy mogły sobie pozwolić na kilka spojrzeń uznania, w końcu dla nich byłem tylko chłopaczkiem, który zadziwiająco dobrze gra.
Pieniądze przeliczyłem szybko, mimo że brakowało kilku stówek, nie chciałem się o nie kłócić. Mogliby chcieć się bić, a  na tym mi w ogóle nie zależało. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi, tylko nabić trochę gotówki. Zabrałem moją należność w postaci czterech tysięcy. Bardzo dużo osób, kiedy mnie widziało wątpiło, że w ogóle umiem trzymać kij. Może dlatego, że sam tak się na początku kreowałem? Dlatego stawiali całkiem sporo kasy licząc na niezłą wygraną. Zazwyczaj po przegranym zakładzie więcej nie pojawiali się w kasynie. Może to wina dumy, a może po prostu braku pieniędzy.
Urok tego kasyna polegał na tym, że kiedy jedna osoba nie wracała, na jej miejsce przychodziło kilka nowych. Idealne warunki dla kogoś takiego jak ja. Szczególnie w karty dużo łatwiej mi się kantowało, kiedy siedziały przede mną całkiem nowe twarze. Na początku poddawałem łatwo kilka partii dając im zastrzyk kasy, a potem, kiedy postawili więcej, po prostu czyściłem ich do zera.
Schowałem pieniądze do plecaka. Był prawie pusty, bo wszystkie rzeczy zostały w mieszkaniu. Samo przekładanie ich zajęło mi kilka godzin, ale było warto.
Szkoda, że Andy też nie mógł iść... No właśnie! Spojrzałem na zegarek, który mówił, że jest dokładnie godzina druga trzydzieści sześć. Miałem mu załatwić obiad, masz ci los. Pochorował się kilka dni temu. Nie powinien chorować, ale jak się okazało jest odporny jedynie na choroby, które mogą go zabić, a objawy grypy do takich nie należały. Problem polegał na tym, że Andy miał inne objawy grypy. Nie miał normalnego kataru, ani kaszlu, jego wydzieliną była lekko skrzepnięta krew. Nie umiał się jej pozbyć biedaczek. Gorączka, owszem, była, tylko 45 stopni Celsjusza. Normalnego człowieka dawno by to zabiło.  Chodził wiecznie zmęczony i przygaszony od kilku dni, a ja wiedziałem, że wyzdrowienie zajmie mu jeszcze co najmniej tydzień.
Wyszedłem na zimne powietrze, które od razu wciągnąłem nosem. Nie pachniało dobrze, ale na pewno lepiej niż to co było w kasynie. Wsunąłem papierosa w usta i podpaliłem. O tak, nie mogłem się już doczekać własnego dymu. Rozejrzałem się po ciemnej ulicy, a potem wolnym i leniwym krokiem ruszyłem w kierunku mieszkania, co jakiś czas zaciągając się papierosem. Miałem nadzieję, że jedzenie napatoczy mi się samo.
Było dokładnie tak, jak tego chciałem. Pozwoliłem sobie na lekki uśmiech widząc kobietę w średnim wieku. Wyglądała na typowego korposzczura, cały czas rozmawiała przez telefon. Była ubrana w obcisłą spódnicę i marynarkę.
Przeciągnąłem się, odstawiłem plecak na trawę i zakryłem liśćmi, żeby w czasie "polowania" nikt mi go nie ukradł. Zaciągnąłem się po raz ostatni, zdeptałem peta i rozluźniając się rozpłynąłem w cień pobliskiego drzewa. Potem przeskoczyłem na cień ławki, a potem jakiegoś krzaka, koło którego musiała przejść.
Poczułem przyjemny skok adrenaliny, kiedy przybierałem postać demona, moją prawdziwą postać. Nie lubiłem tak tego nazywać, dla mnie obie były równie prawdziwe. Wyskoczyłem na kobietę, a ona krzyknęła przerażona widząc co przed nią stoi. Uwielbiałem czuć strach, to piękne uczucie, kiedy można poczuć tak dokładnie uczucia innej osoby. Rzuciłem się biegiem w jej kierunku, a ona biegiem rzuciła się do ucieczki. Jak w tańcu. Uwielbiałem tą synchronizację.
Pościg nie był długi, trwał może dwie, trzy minuty. W końcu znudzony i zażenowany jej dalszymi krzykami skoczyłem jej na plecy. Uderzyła głową o chodnik, straciła przytomność. Zamachałem ogonem. Tak, tak, pieski gest, ale Andy zawsze był zadowolony, kiedy go widział. Zatopiłem kły w jej karku i po prostu go złamałem, tak, teraz na pewno była martwa. Już miałem osuszać jej rany i zabierać ją do domu, kiedy coś odrzuciło mnie w powietrze i uderzyło mną o drzewo. Co ja jebany telekinezyk mi przeszkadza? To tak jak, kiedy zamówisz sobie coś w Mc lub KFC, już odbierasz zamówienie i nagle ktoś wytrąca Ci tacę z rąk.
Przybrałem znów ludzką postać, masując głowę, która lekko pulsowała tępym bólem.
- Co do diaska? - spytałem pod nosem.
Musiałem przysłonić oczy, bo jakiś pierdolony facet, który świecił pierdolonym światłem, nawet nie wiem skąd (może miał latarkę w dupie?) podszedł do kobiety, a raczej jej zwłok. Kucnął obok przyglądając się jej krytycznie.
- Hej, hej, hej! Wara! Już polizałem, jest moje - zawołałem wstając.
Wyciągnąłem z kieszeni okulary przeciwsłoneczne i nasunąłem je na nos. Uff... od razu lepiej! Teraz mogłem spojrzeć na tego frajera, który właśnie sprzątnął mi obiad. Chłopak podniósł wzrok na mnie, jakby zdezorientowany. Nie wiem czy myślał, że już nie żyję, czy, że jestem tylko jednym z mniej ważnych demonów, ale i to i to mi ubliżało.
Przyjrzał mi się chwilę, coraz mniej zaskoczony.
- No i co się tak gapisz? Nie widzisz, że już się podpisałem? Jest moje i Ci go nie oddam nawet jakbyś był samym Bogiem, a pewnie blisko trafiłem - powiedziałem urażony tym, że nadal się nie odzywał.
Znów spojrzał na zwłoki, ta cisza cholernie mnie wkurwiała.

<Hieremihel? >

***Informuję Cię Victorze, że ty pojawisz się później. Nie martw się, Noc ma wystarczająco dużo pecha, by dwie osoby przeszkadzały mu jednej nocy ^^ ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Sasame Ka z Ministerstwo Szablonów
CREDITS
Art Texture1 Texture2